czwartek, 25 września 2014

Dlaczego zasada złotego środka nie jest idealna oraz dlaczego Schopenhauer nie był pesymistą...

1 komentarze

O zasadzie złotego środka

 Zasadę złotego środka wymyślił jeden z najbardziej wszechstronnych filozofów w historii - Arystoteles. Ta  koncepcja filozoficzna nie jest specjalnie skomplikowana, natomiast w jej prostocie kryje się niezwykła siła. Nie trzeba być nawet wybitnie inteligentnym, żeby ją stosować. Wystarczy w problemie, który odnaleźliśmy odnaleźć dwa skrajne punkty - postawy - sposoby zachowania - i wybrać to co jest pośrodku, w pewnym sensie to co niesie ze sobą największą korzyść i najmniejsze straty. Pierwszy przykład z brzegu: kwestia odwagi. Jeżeli natrafiamy na trudną sytuację, wymagającą od nas wykazania się odwagą, to nie możemy stchórzyć, bo jest to ucieczka od problemu. Nie możemy także z pełną brawurą zaszarżować na problem, bo może się okazać, że nie przemyśleliśmy odpowiednio naszej strategii i przez to poniesiemy klęskę. Dlatego odwaga jest idealnym wyważeniem pomiędzy tchórzostwem i brawurą. Takie sytuacje można mnożyć bez końca, np. kwestia dzielenia się majątkiem (skąpstwo - rozrzutność, idealnym wyważeniem jest hojność), zabawy, wychowania etc. Oznacza to także świadomą rezygnację z dążenia do bycia idealnym oraz gotowość do walki ze zwierzęcym uleganiem własnym instynktom. Oznacza to świadome wybieranie rozwiązania, które najlepiej pasuje do danej sytuacji.
  Jest to znakomita filozoficzna koncepcja. Dowód na to odnaleźć możemy w historii, bo praktycznie aż do czasów dzisiejszych nikt nie zdołał obalić jej całkowicie. Jedyne, co zdołano osiągnąć, to wskazanie pewnych mankamentów stosowania owej zasady w życiu codziennym. A jako że ja uwielbiam zajmować sie kruczkami, ciekawostkami i mankamentami, przedstawię je pokrótce.
  Oto trzy sytuacje (z pewnością jest ich więcej), w których widzimy, że arystotelejska zasada złotego środka okazuje się bezradna i nieprzydatna. Po pierwsze, prawda. A w zasadzie Prawda przez duże P. Znane powiedzenie mówi, że prawda leży pośrodku. Nie ma to jednak żadnego związku z rzeczywistością i Prawda jest zawsze prawdą, a Kłamstwo kłamstwem. Prawda jest wyrazista, Prawda wyzwala, Prawdy nie da się oszukać. Kłamstwo jest również wyraziste, natomiast wcale nie wyzwala. Prawda i Kłamstwo stanowią dwie przeciwstawne sobie siły, a pomiędzy nimi nie ma niczego. Wszystko co nie jest prawdą, jest kłamstwem. Człowiek postawiony w sytuacji, kiedy ktoś prosi go o powiedzenie prawdy, musi określić się jednoznacznie. A jednoznaczność i skrajność to cechy, które stoją w sprzeczności z zasadą złotego środka.
  Przypadek drugi, Wolność. Jest to w pewnym sensie kwestia dyskusyjna, bo istnieją różne definicje wolności. W mojej opinii jednak, Wolność, tak jak Prawda, jest wartością idealną samą w sobie i nie da się jej niczym ograniczyć. Wolność oznacza brak zniewolenia, oznacza możliwość podejmowania samodzielnych, nawet irracjonalnych decyzji, nie będąc ograniczonym przez żadne czynniki zewnętrzne. W pewnym stopniu jest to sytuacja hipotetyczna, bo tak pojmowana Wolność jest niemożliwa do zrealizowania, bo na decyzje człowieka zawsze coś wpływa, niemniej jednak tak czy owak warto rozważyć tą kwestię. Albo człowiek jest wolny i to w jego gestii leży podejmowanie decyzji, albo jest zniewolony i jego słowa nie są jego słowami, jego czyny nie są jego czynami i jego myśli nie są jego myślami. Inna sprawa, że człowiek może być wolny w większym lub mniejszym stopniu, absolutna wolność, w warunkach jakich żyje człowiek, nie jest możliwa.
  Trzecia sytuacja - przemoc, agresja, a w ostateczności Morderstwo. To, co swego czasu oburzało mnie na lekcjach WOS-u, to fakt, że przemoc jest środkiem przymusu, jaki może stosować państwo wobec obywateli. Zawsze uważałem, że to obywatele powinni kontrolować państwo, a nie państwo obywateli, lecz niestety dzisiejszy świat zmierzy w odwrotnym kierunku. Podobnie rzecz ma się z agresją. Mocno poruszają mnie sytuacje, w których ktoś stosuje nieuzasadnioną agresję. Nie jestem zwolennikiem wychowania bezstresowego, ale także nie popieram tresury dzieci. Popieram uczenie odpowiedzialności i samodzielności. A agresja nauczanie tych wartości automatycznie wyklucza.Wreszcie, Morderstwo. Odbieranie życia innym ludziom w 99,99% wypadków jest posunięciem niewłaściwym. I nawet mając możliwości spotkania w cztery oczy z młodym Adolfem Hitlerem, starałbym się wyperswadować mu jego szaleńcze idee, a nie wykorzystał okazji do zabicia go. Morderstwo jest zawsze czynem ostatecznym. 

Schopenhauer

 Słynny na cały internet z pesymistycznych porzekadeł filozof, Arthur Schopenhauer, urodził się w Gdańsku pod koniec XVIII wieku. Żył normalnie, potem studiował w Niemczech, podróżował, pisał, aż wreszcie zaproponowano mu wykładanie na Uniwersytecie w Berlinie. Niestety jego poglądy nie znalazły uznania (Któż wtedy zdobywał popularność... Hegel!) i po pewnym czasie wrócił do Frankfurtu, gdzie aż do śmierci toczył życie samotnika. Wielki wpływ na jego filozofię miały wierzenia buddyjskie i filozofia wschodu, z której pełną garścią czerpał idee do swoich dzieł.
  Nie łudźmy się, Schopenhauer zostanie zapamiętany jako pesymista. Głównie za sprawą takich twierdzeń jak: "Śmierć jest ostatecznym celem w życiu człowieka" lub "Biorąc pod uwagę wszystkie zawiedzione nadzieje, lepiej w ogóle byłoby nie żyć". Bóg, jeżeli istnieje, jest według niemieckiego filozofa z natury zły, a życie człowieka samo z siebie jest Sądem Ostatecznym. Co więcej, nasze odczucia wewnętrzne są generowane przez cierpienie. Chcemy jeść, bo jesteśmy głodni, pić, bo jesteśmy spragnieni etc.
  Świat postrzegany oczami Schopenhauera nie jest miłym miejscem. Jednakowoż, jak już wspomniałem w tytule, gdzieś w tej jego filozofii kryje się cień optymizmu. Pozostaje pytanie gdzie on jest, gdzie go szukać. A odpowiedź brzmi: w Woli.
   Wedle Schopenhauera istnieją dwie Wole: wola indywidualna - posiada ją każdy człowiek, jest to zbiór jego pragnień, marzeń, przeżyć i doświadczeń; i Wola Transcendentalna - jest to jedyna prawda, a zarazem ślepa, bezcelowa i nieracjonalna siła, wprawiającą wszystko w ruch. Jego zdaniem, źródłem wszystkich cierpień jest konflikt pomiędzy indywidualnymi wolami ludzi. Ja myślę jedno, ktoś myśli coś odwrotnego i tak powstaje konflikt. Ponadto, Schopenhauer idzie o krok dalej i stwierdza, że wszystko, co nas otacza jest iluzją. Wszystkie uczucia takie jak miłość, patriotyzm, wiara, przyjaźń itd. nie mają żadnego znaczenia i są tylko ułudą. Jedynym wyjściem jest poddanie się Woli Transcendentalnej, czyli pogodzenie się z bezsensem życia. 
  Jakkolwiek absurdalnie by to brzmiało, jest to coś optymistycznego.
  Bo Wola Transcendentalna jest nieśmiertelna!




 
  
Read more

niedziela, 21 września 2014

O życiu i śmierci

0 komentarze

  Nie mam w zwyczaju czytywać innych blogów. Ostatnim razem jednak się przełamałem, uprzejmie "polajkowałem" polecony przez znajomą osobę blog i bardziej z ciekawości niż z jakiejś dzikiej żądzy wiedzy przeczytałem wpis. Wpis dotyczył właśnie spraw związanych z życiem i śmiercią. Z ciekawością prześledziłem tok rozumowania autora i po pewnym czasie sam zacząłem zastanawiać się nad kwestiami przez niego poruszonymi. Mogłoby się wydawać, że skoro temat dywagacji ten sam, to i wnioski będą podobne. Ale nie. Moje wnioski są niemalże całkowicie odmienne, co nie oznacza, że przeciwstawne do przedstawionych w tekście, do 
którego się ustosunkowuję się. Nie, po prostu inaczej patrzę na pewne kwestie. 
  W pierwszej kolejności dochodzę do wniosku, że dla większości ludzi śmierć jawi się jako odległy punkt końcowy na długim szlaku zwanym życiem. Śmierć wcale nie zaprząta ich uwagi, bo mają życie. Życie, które wraz ze swoimi przyjemnościami zapewnia im całkowitą wygodę i brak lęku o przyszłość. Z drugiej strony istnieją także ludzie, którym walka o bezpieczny byt doczesny przesłania całkowicie troskę o życie wieczne. Nie można tego jednak potraktować jako usprawiedliwienia, bo na przestrzeni wieków, począwszy już od pierwszych chrześcijan, poprzez dekady i wieki, sytuacja chrześcijan nie zawsze była wesoła i komfortowa. A mimo tych kłopotów i trudności, ciężkiej i nieustannej pracy i znoju, znajdowali oni czas na modlitwę i zastanowienie się nad celem życia. Tradycja ta, w moim odczuciu, powoli niestety wygasa i za ciężką pracą stoi zazwyczaj albo konieczność spłacenia kilku kredytów, albo dręcząca myśl o ciągłym podwyższaniu standardu życia.
  Trochę jednak zboczyłem z tematu. To co miałem na myśli, to fakt, że w przeważającej większości ludzie nie myślą o śmierci. Być może zmienia się to w chwili, kiedy umiera ktoś bliski, ale najczęściej, poza żalem i rozpaczą, myśli kogoś opłakującego zmarłą osobę nie kierują się ku jego własnej egzystencji i jej kresowi. Ludzie na co dzień nie zastanawiają się śmiercią. Ponadto wydaje mi się, że w  naszych czasach, im bardziej delektujemy się życiem, tym bardziej myśli o śmierci wydają nam się absurdalne i abstrakcyjne. Z kolei osoby, którym śmierć jest wyjątkowo bliska, np. niedoszli samobójcy lub ci, dla których ból, cierpienie i mrok są wyjątkowo atrakcyjne, patrzą na śmierć od niewłaściwej strony. Bo czymże tak naprawdę jest śmierć bez życia? Ucieczką.
A czymże jest tak naprawdę życie bez śmierci? Wieczną walką.
  Znowu trochę zagoniłem się w przedziwne rozważania (wspaniała zaleta pisania bez planu). Kolejna ciekawa kwestia, to przewrotność ludzkiej śmierci. Bo z jednej strony, płaczemy, rozpaczamy i zastanawiamy się dlaczego Bóg postanowił zabrać od nas właśnie jedną z tych osób, które naprawdę kochaliśmy. A jednakowoż mamy świadomość, że osoba ta znalazła się właśnie bliżej Boga. Ten paradoks wbrew pozorom jest bardzo dobry. Według mnie, przez śmierć innych ludzi możemy spojrzeć z innej - wiecznej - perspektywy na nasze własne życie, nasze czyny, decyzje, postawy.
   Zgadzam się natomiast z autorem wpisu jeśli chodzi o obronę ludzkiego życia od momentu poczęcia. Zabójstwo niemal zawsze jest czynem odstręczającym, ale najgorszych cech nabiera wtedy, kiedy ofiara jest bezbronna. I kiedy jej jedyną przewiną jest nieodpowiedzialność rodziców lub jakaś wada genetyczna. Bo na jedno i na drugie nie ma żadnego wpływu. 
   Na zakończenie pewna filozoficzna ciekawostka. Niegdyś Arthur Schopenhauer, znany głównie za sprawą swojego pesymistycznego spojrzenia na świat (co do końca nie jest prawdą, ale z tym może kiedyś zmierzę się w innej notce), odwrócił znane powiedzenie: "Dzisiaj jest pierwszy dzień pozostałej części twojego życia". W jego interpretacji te słowa brzmiały tak: "Dziś jest ostatni dzień twojej śmierci. Jak na razie".
   A jeżeli będziemy korzystali z każdego dnia świadomi tego, że kiedyś spotka nas śmierć i jeżeli ów lęk nie będzie nas paraliżował, to będziemy... wolni. 

***



Inne teksty, które mogą Ci przypaść do gustu:

O nijakości
Zadziwiająca potęga dobra
Męstwo i wrażliwość
Wstajesz, idziesz, żyjesz!



 
 



Read more

poniedziałek, 15 września 2014

Pojedynek filozoficzny

0 komentarze

 Tło Historyczne

 Z bliżej nieokreślonych przyczyn zawsze darzyłem sympatią wiek dziewiętnasty. Nie da się nie zauważyć wielkiego skoku cywilizacyjnego, jaki dokonał się w tym stuleciu. Przede wszystkim pojawił się nowy rodzaj kultury, ludzie zaczęli tworzyć nowy, znacznie bardziej wysublimowany i wyrafinowany obraz arystokracji. To już nie była gnuśna arystokracja francuska - której jedyną troską było wyzyskiwanie chłopów i zadbanie o własne brzuchy. Ludzie, którzy chcieli tworzyć elitę już nie byli do niej kwalifikowani przez sam fakt przynależności do wysoko postawionej rodziny. W tamtych czasach zaczynano powoli wymagać "dowodów" na elitarność, czyli umiejętności posługiwania się wieloma językami, zrozumienia ważnych spraw politycznych, szerokich zainteresowań, wykraczających niejednokrotnie poza zakres nauk ścisłych i zagłębienia się w sprawy społeczno-filozoficzne.
  XVIII wiek był pełen wojen, niesnasek, sporów międzynarodowych i nierówności społecznych, czego kulminacją była Rewolucja Francuska. Wiek XIX prezentuje się pod tym względem znacznie lepiej, choć oczywiście nie była to epoka idealna (np. Wojna Krymska czy rosnąca potęga zjednoczonych Niemiec). Nie ma jednak nawet co porównywać XIX wieku z wiekiem XX, który pochłonął niezliczoną liczbę ofiar, a także mocno nadwątlił wiarę w dobrą naturę człowieka.
  Natomiast to, co postaram się przybliżyć, to niezwykle intrygujący spór filozoficzny pomiędzy dwoma filozofami, którzy choć nie stanęli nigdy naprzeciw siebie, to bez wątpienia wnieśli wielki wkład w rozwój tej dziedziny nauki.

Dominator

G. W. F. Hegel (niezbyt przystojny, prawda?)
 Wydawałoby się, że czasy wielkich filozofów, których poglądy królowały przez dziesięciolecia czy nawet przez całe wieki (np. Arystoteles czy Św. Augustyn) dobiegły końca. Szczególnie kwestia słuszności empiryzmu i racjonalizmu rozpalała kolejne pokolenia myślicieli, jednakże żaden z nich nigdy nie zdobył monopolu na głoszenie swoich poglądów i nie narzucił reszcie swojego sposobu postrzegania świata. Kartezjuszowi sprzeciwili się Hume i Locke, Kant i Spinoza próbowali połączyć wszystkie systemy filozoficzne w jedną całość, ale żaden z nich nie miał takiej siły przebicia, aby rozwiać wszelkie wątpliwości raz na zawsze. Na początku dziewiętnastego wieku królowała filozofia romantyzmu, która choć niezwykle popularna wśród ludzi młodych, nie zdobywała szerszej popularności u mas. Wtedy jednak do dyskusji włączył się Georg Wilhelm Friedrich Hegel i swoją koncepcją postrzegania świata w zasadzie zdominował pierwszą połowę XIX wieku.
  Co takiego proponował ów niemiecki filozof wywodzący się ze Stuttgartu? Przede wszystkim historyczne spojrzenie na świat jako jedną wielką rzekę. Tym, co było najważniejsze dla niego, był tzw. "Duch świata". Można go zdefiniować jako sumę wszystkich ludzkich doświadczeń na przestrzeni wieków. Składają się na niego także życie ludzi, ich myśli, a także kultura, którą wytworzyli. Ponadto Hegel nie wierzył w istnienie obiektywnej prawdy. Jego zdaniem, tak jak zmieniają się pokolenia, tak samo zmienia się prawda. To co było uznawane za słuszne w jednej epoce (np. niewolnictwo w starożytności), niekoniecznie musi być właściwe w innych czasach (np. niewolnictwo dzisiaj). Z tego twierdzenia, o zmienności prawdy, możemy płynnie przejść do innego, niewątpliwie bardzo kontrowersyjnego, poglądu. Hegel uważał, że żaden człowiek nie może żyć w oderwaniu od epoki. Poddawało to w wątpliwość tezę o wolnej woli człowieka i prowadziło do deprecjonowania roli jednostki w świecie. Zresztą niemiecki filozof nigdy nie był zbytnim zwolennikiem indywidualizmu. Zakładał, że tak naprawdę czynnikami decydującymi o tym, kim się stajemy są rozum, język, rodzina i państwo. Nigdzie tam nie było miejsca na wolną i niezależną duszę, czy wiarę.
  Poglądy Hegla rozprzestrzeniały się z zastraszającą prędkością i w chwili jego śmierci (1831), cała Europa znajdowała się pod wpływem jego filozofii. 

Głos sprzeciwu

 W całej Europie nie odezwał się ani jeden głos sprzeciwu. Wszyscy pod niebiosa wychwalali koncepcję świata przedstawionego przez Hegla i nikt nawet nie próbował zakwestionować jego poglądów. Do czasu. W 1813.r w Kopenhadze na świat przyszedł Soren Kierkegaard. Abstrahując na chwilę od tematu, dodam, że jest to jeden z moich ulubionych filozofów i z całą pewnością pojawi się jeszcze sporo tekstów dotyczących jego osoby. Wróćmy jednak do tematu. Duńczyk urodził się w bardzo religijnej rodzinie i surowa wiara, jaką starał się przekazywać mu ojciec, bez wątpienia miała spory wpływ na jego późniejszą działalność.
Soren Kierkegaard
  Kierkegaard początkowo również był zafascynowany poglądami Hegla, ale w pewnej chwili je porzucił i zaczął się im  przeciwstawiać z niezwykłą zaciętością. Jego sprzeciw wywołany był przede wszystkim jego wiarą. Jako chrześcijanin Kierkegaard wierzył w istnienie obiektywnej prawdy (która Bóg przekazał nam przez postać Jezusa i Biblię), odrzucał teorię o "Duchu świata" i dominującym wpływie różnych czynników na człowieka. Był to jeden z największych indywidualistów w historii filozofii i to właśnie jemu w dużej mierze zawdzięczamy istnienie takiej gałęzi filozofii jak egzystencjalizm. Duńczyk kładł ogromny nacisk na losy pojedynczego człowieka, żyjącego w oderwaniu od realiów epoki, szukającego sensu życia i obiektywnej prawdy.
  Na zakończenie dodam, że Kierkegaard za główny i jedyny cel człowieka uznał tzw. skok na głęboką wodę wiary. Znaczy to tyle, co odrzucenie wszystkich dowodów na istnienie i nieistnienie Boga i oparcie swojej wiary właśnie na wierze i zaufaniu, a nie błądzącym i mylnym rozumie. Jego zdaniem prawda o zmartwychwstaniu jest tak niesamowita, że musi przeniknąć nasze życie na wskroś.

Podsumowanie

  Jak już wspomniałem, do pojedynku między nimi nigdy nie doszło. Hegel zmarł na cholerę w 1831.r. Wtedy Kierkegaard dopiero zaczynał najbardziej burzliwy okres swojego życia. Duńczyk wydał większość swoich dzieł pod koniec życia, a umarł młodo, mając zaledwie 42 lata. Za życia nie był ceniony, sławę zyskał dopiero jakieś sto lat po śmierci. Trudno tworzyć jakieś inne porównania pomiędzy tą dwójką niż tylko na gruncie filozofii.
  To, co dla mnie jest najważniejsze jeśli chodzi o ich "pojedynek", to ten kontrast pomiędzy "przynależeniem do Ducha Świata" i zmienności prawdy, a indywidualizmem i niezależnością.
  A co stwierdziliby sami myśliciele biorący udział w pojedynku? Można się jedynie domyślać. Hegel stwierdziłby pewnie, że zwyciężył ten z nich, któremu rację przyznałaby historia. A Kierkegaard? Prawdopodobnie doszedłby do wniosku, że nieważne jest kto wygrał w opinii większości, ale kto wygrał w oczach jednego, konkretnego, pojedynczego człowieka.
  Ale to już są jednak naprawdę luźne dywagacje, co do których nie mamy zgoła żadnej pewności.
Read more

sobota, 13 września 2014

10 książek, które miało znaczący wpływ na moje życie...

0 komentarze
 Postanowiłem dołączyć do popularnego ostatniego czasu wyzwania polegający na wymienieniu 10 ważnych książek jakie się przeczytało. W moim wypadku wybór był bardzo trudny, bo takich książek mógłbym wymienić znacznie więcej, ale z drugiej strony ograniczenie wprowadzone przez pomysłodawców całej akcji zmusiło mnie do dokładnego i przemyślanego wyboru. Zanim jeszcze przejdę bezpośrednio do krótkiego opisu każdej z tych powieści które wiele wniosły w moje życie, chcę jeszcze tylko dodać, że będzie to swego rodzaju ranking - od dziesiątej do najważniejszej książki, ja
ką przeczytałem. 

10. Kurt Vonnegut - "Śniadanie Mistrzów"

 Książka tak fantastycznie satyryczna, jak tylko się da. Jeżeli istnieje człowiek, który potrafi szydzić z rzeczy, wydawałoby się najważniejszych (np. wojny, rasizmu, polityki, sukcesu, zanieczyszczenia środowiska) to był nim bez wątpienia Kurt Vonnegut. W zasadzie sama fabuła powieści jest tylko tłem dla różnorakich przemyśleń, anegdot i wątków pobocznych, które niejednokrotnie doprowadzają czytelnika do śmiechu. Jest jednak w tej niezbyt długiej książce coś niepokojącego. Kiedy już odłożymy ją na półkę i zastanowimy się o czym tak naprawdę była, pojawić się może myśl, że jest to przezabawnie napisana gorzka refleksja na temat rzeczywistości.

9. Philip. K. Dick - "Ubik"

 Już sam autor owego dzieła  jawi się nam jako persona nietuzinkowa. Żenił się pięć razy, miał troje dzieci, nadużywał alkoholu i narkotyków, nierzadko pisał pod wpływem środków psychoaktywnych i podejrzewano, że cierpiał na schizofrenię paranoidalną. Nie przeszkadzało mu to jednak w przekraczaniu granic twórczych w jednym z niewielu gatunków, gdzie takie granice niemalże istnieją - w science fiction. Za dwie jego najważniejsze książki można uznać "Czy androidy śnią o elektrycznych owcach" (na podstawie, której nakręcono znakomity film "Łowca androidów") oraz właśnie "Ubika",  który to zajmuje owo zaszczytne dziewiąte miejsce w moim rankingu. Co czyni tą lekturę dla mnie tak ważną? Otóż poza tym, że jest po prostu niezwykła i wybija się spośród całej gromady powieści z gatunku science fiction, to zasługuje na szczególną uwagę za perfekcyjny sposób oddania charakteru samych ludzi; ich lęków, pragnień, oczekiwań, uczuć. Otrzymujemy od autora nie tylko wciągająca powieść, której czytanie zapewne skończymy gdzieś około trzeciej nad ranem, ale także doskonałe stadium psychologiczne na temat człowieka.

8. Janusz A. Zajdel - "Limes Inferior"

 Cała twórczość Janusza Zajdla w pewien sposób koncentruje się nie tylko na tworzeniu intrygujących historii w intrygujących światach, lecz także na przekazaniu pewnych obrazów. W jego utworach bez trudu można nawiązać liczne nawiązania do Polski za czasów PRL, gdzie korzystając z ochrony jaką zapewniała mu konwencja, w której pisał, celnie punktował wady systemu i ustroju politycznego (podobnie jak bracia Strugaccy w ZSRR). "Limes Inferior" jest książką trochę inną. Wraz z głównym bohaterem powieści zgłębiamy ciemne zakamarki Argolandu, poznajemy społeczeństwo, które z jednej strony egzystuje na wysokim poziomie technologicznym, ale z drugiej kompletnie nie zdaje sobie sprawy z sytuacji w jakiej się znajduje. Sneer - główny bohater - dzięki wplątaniu się w przedziwną historię i dzięki swojej inteligencji odkrywa kto tak naprawdę włada światem i dlaczego rzeczywistość jest taka, jaka jest.

7. Neil Gaiman - "Amerykańscy bogowie"

 Wciąż nie wychodzimy z konwencji fantastycznej. Tym razem mamy z nią do czynienia w powieści Neila Gaimana (szczerze polecam całą jego twórczość), brytyjskiego pisarza, który powiedział kiedyś bardzo mądre zdanie, które zapadło mi w pamięć. Zapytany w jednym z wywiadów czy czuje się bardziej Amerykaninem (przez długi czas mieszkał w Ameryce) czy Brytyjczykiem, odparł, że pisarz, jeżeli chce dobrze pisać, nie może przynależeć do żadnego miejsca. 
  W "Amerykańskich bogach" uwypuklony został konflikt pomiędzy starymi bogami - postaciami z mitologii i dawnych wierzeń (np. Loki czy inni bogowie z mitologii nordyckiej) i "nowymi bogami" - bogami cywilizacji, telewizji, pieniędzy, internetu. Na pozór ukazanie takiego konfliktu wydawać się może zadaniem karkołomnym, ale (znów!) dzięki zastosowaniu rozwiązań zarezerwowanych tylko dla fantastyki, powieść jest czymś więcej niż kolejną banalną historyjką o dzieciach walczących z trudem o przeżycie (wszyscy fani Igrzysk Śmierci, wybaczcie mi proszę), ale czymś znacznie głębszym.
  A tak wysokie miejsce w rankingu uzasadnić mogę jeszcze świetnym stylem narracji, znakomitym łączeniem wątków i bohaterami, którzy jak na mało realne realia świata, wyglądają na stworzonych z krwi i kości.

6. George Orwell - "Rok 1984"

 Czy o tym arcydziele trzeba coś pisać? Prawdopodobnie najlepsza antyutopia w historii literatury. Ostrzeżenie wysłane przez George'a Orwella dla zachodnich społeczeństw. Obraz zagrożeń jakie niesie ze sobą komunizm i socjalizm w swojej totalitarnej naturze. Słabość i bezbronność jednostki wobec potężnej machiny państwa. Społeczeństwo pozbawione wolności, w zasadzie samo z tej wolności rezygnujące na rzecz Partii i Wielkiego Brata.
 "Wojna to pokój".
 "Wolność to niewola".
  "Ignorancja to siła".
  A spisane przed tak wieloma laty prognozy i gorzkie proroctwa Orwella niestety z upływem lat wciąż  zachowują swoją aktualność.

5. Sergiusz Piasecki - "Kochanek Wielkiej Niedźwiedzicy"

 Gdyby to ode mnie zależało, to za dwa noble: dla Szymborskiej i Miłosza, dałbym jednego Sergiuszowi Piaseckiemu. Dlaczego? Bo był on bez wątpienia pisarzem wybitnym. Swoją karierę zawodową rozpoczął po odejściu z armii. W latach 20. pracował jako agent wywiadu na pograniczu polsko-radzieckim, jednakże aby zarobić więcej zajął się przemytem. W 1926 wpadł w narkomanię i pod wpływem kokainy napadł na dwóch żydowskich kupców. Groziła mu kara śmierci, jednak dzięki wstawiennictwu prezydenta zamieniono ją na piętnaście lat więzienia.W więzieniu dużo czytał i nauczył się języka polskiego (urodził się na Białorusi), aż wreszcie postanowił spisać swoje wspomnienia z czasów przemytniczych.
 I o tym właśnie jest ta książka. Szczera, opisująca w najdrobniejszych szczegółach cienie i blaski tego sposobu życia, prawdziwa. Autor nie bawi się w jakąś głębszą filozofię, lecz pokazuje niezwykłe życie ludzi mieszkających przy granicy. Od wyprawy do wyprawy. Akcja się udała, odebrali wypłatę, potem przez trzy dni balowali przy wódce i zaraz znów pędzili - narażać swoje życie.
  Napisano wiele książek przygodowych. Ta jest jednak niezwykła. Urzekająca, prosta w odbiorze i zaskakująco głęboka w treści.

4. Orson Scott Card - "Gra Endera"

 "Przygody Endera będą zdobywać nowych czytelników, kiedy dziewięćdziesiąt dziewięć procent książek pójdzie w zapomnienie". Ten cytat doskonale oddaje geniusz tej książki. Bo  tak naprawdę to książka dla każdego. Z tego co czytałem w różnych recenzjach, często ludzie, którzy nie znosili fantastyki i z pewnym niesmakiem zaczynali lekturę, później przyznawali się do błędu i pod niebiosa wychwalali ową książkę.
  Mały chłopiec, który nie znosi przemocy fizycznej, jest obdarzony geniuszem strategicznym i w wieku siedmiu lat trafia do Szkoły Bojowej. Ci, którzy obdarzyli go zaufaniem, z cienia kontrolują jego rozwój, nieustannie stawiając na jego drodze kolejne przeszkody, tak aby po ukończeniu edukacji był gotów poprowadzić flotę międzygwiezdną. Również jego rówieśnicy nie darzą go przyjaznymi uczuciami. Ender nie ma przyjaciół, jest mniejszy, nie imponuje ani wzrostem, ani muskulaturą. Jedyną drogą, aby zapewnić sobie bezpieczeństwo jest zdobycie powszechnego szacunku i udowodnienie innym, że to właśnie on jest najlepszy.
  Powieść pełna kontrastów, zaskakujących zwrotów akcji, dowcipnych wstawek, zmuszających do refleksji komentarzy, a przede wszystkim kapitalnych opisów starć i bitew ćwiczebnych, jakie toczył Ender i inni uczniowie Szkoły Bojowej.
  Orson Scott Card wyważył znakomicie proporcje pomiędzy przygodowością i głębszym przesłaniem swojej książki (ze znacznym wskazaniem na ten pierwszy czynnik). I wyszło mu dzieło niemalże idealne.


3. Andrzej Sapkowski - "Saga o Wiedźminie"

 Wszystkie pięć tomów "Sagi o Wiedźminie" stanowi dowód, że da się opowiedzieć o czarodziejach, smokach i magii bez infantylizowania i uciekania w konwencję baśniową, jednocześnie nie czyniąc z bohaterów bezwzględnych i pozbawionych głębszych uczuć person, a także nie zabijając fabuły przesadą w opisywaniu magii. U Sapkowskiego Geralt, czarodziejki i w zasadzie każda z występujących tam postaci, są ludzcy pod tym względem, że ich magiczne zdolności nie przesłaniają ich prawdziwej - ludzkiej - skłonnej do grzechu, czynienia zła i żądnej bogactwa - duszy.
 Cała saga sprawia wrażenia zaplanowanej w najdrobniejszych szczegółach. Poza tym język opowieści wręcz uwodzi czytelnika i nieustannie wzbudza uśmiech na jego twarzy. Swego czasu mocno identyfikowałem się z przygodami Wiedźmina, opowieść Sapkowskiego zawsze była mi bliska sercu, a ci którzy znają moje drugie imię pewnie też domyślają się, że bez względu na wszystko, świat Geralta będzie dla mnie swego rodzaju drugim domem.

2. Harper Lee - "Zabić Drozda"

 Niektórzy autorzy potrzebują kilku książek, aby zawrzeć w nich wszystko co mają do przekazania. Rozwijają swoje historie w niekończące się cykle, zmuszając nieszczęsnych czytelników by przebijać się przez sześciuset stronicowe grube tomy. Harper Lee wszystko co miała do napisania zawarła w jednej, jedynej książce.
  Wraz z rozwojem opowieści poznajemy główną bohaterkę powieści, jej nieco roztrzepanego brata, a także ich ojca - Atticusa Fincha - prawnika. Pomijając fakt, że to właśnie jego zdecydowałem się opisać w charakterystyce na teście gimnazjalnym, warto dodać, że jest to osoba robiąca niezwykłe wrażenie. Zresztą, sprawy "młodzieżowe" przeplatają się ze sprawami świata dorosłych. Bardzo dobrze przedstawiono wątek konfliktów rasowych w Ameryce przed drugą wojną światową, małomiasteczkowy klimat i charakterystyczne dla niego postawy. W książce można odnaleźć odpowiedzi na różne dylematy moralne pokroju równości, wolności, odwagi, sprawiedliwości itd. Odpowiedzi przedstawione w sposób jasny i bezkompromisowy.
  A na koniec pewien cytat. Brat głównej bohaterki w pewnej chwili zaczął się zastanawiać i dzielić ludzi z ich miasteczka na różne grupy. Zadowolony z siebie zapytał ją o zdanie na ten temat, a ona odrzekła:
" - Istnieje tylko jeden rodzaj ludzi. Ludzie."

1. Mika Waltari - "Egipcjanin Sinuhe" 

 I oto wreszcie docieramy do miejsca pierwszego. Książka, która mnie ukształtowała, która w dużej mierze uformowała mój światopogląd, która uczyła mnie życia. Pierwszy raz przeczytałem ją mając osiem lat i niewiele z niej zapamiętałem, poza tym, że jest to "fajna książka przygodowa osadzona w realiach Starożytnego Egiptu". Z roku na rok wracałem jednak do niej, nie zawsze czytając ją całą, od deski do deski. Czasem wystarczał mi jeden fragment.
  W powieści fińskiego pisarza odnalazłem niemal wszystko. Obraz miłości rodzicielskiej, obraz samotności, obraz kobiecej bezwzględności, obraz wojny, obraz obłudy, obraz chytrości, obraz dzikiej i nieopanowanej zabawy, obraz prawdziwej miłości, obraz rozpaczy, obraz przystani. Słowa nie są w stanie oddać tego, jakim szacunkiem darzę tą książkę. W historii samotnego Egipcjanina bez większych przeszkód odnajduję analogię do swoich codziennych i niecodziennych utrapień i przeżyć.
  Co jeszcze można odnaleźć w tej powieści? Obraz szaleństwa i obłędu, obraz tego jak mężczyzna może odnaleźć spokój dzięki miłości, obraz nadciągającej burzy, obraz krwawej i bezwzględnej wojny o idee, obraz zdrady, obraz utraconej przyjaźni.

"Bo ja, Sinuhe, jestem człowiekiem i jako człowiek żyłem w każdym człowieku, który istniał przede mną, i jak człowiek żyć będę w każdym człowieku, który przyjdzie po mnie. Żyję w ludzkim płaczu i radości, w ludzkim smutku i lęku, w dobroci człowieka i jego złości, w sprawiedliwości i niesprawiedliwości, w słabości i sile..."

***

Mój profil na Facebooku

Inne teksty, które mogą Ci przypaść do gustu:

"Bądźcie pozdrowieni za samotność i niezwykłość waszych dróg" 
Zaklęta trwa pośród wieków w ścianach kreteńskiego labiryntu...
Baśń dla dorosłych [recenzja]
Na zachodzie bez zmian, czyli o paleniu książek...



Read more

poniedziałek, 8 września 2014

Jesień

0 komentarze
Dziś po raz pierwszy w tym roku udało mi się spotkać jesień. Przyszła do mnie w jednej z moich ulubionych form – ciepłym deszczyku, który nie tylko wcale mnie nie zmoczył, ale także pozostawił po sobie fenomenalny zapach, który porównać można chyba jedynie z zapachem powietrza po burzy. Nie mając na głowie żadnych większych zmartwień poza kilkoma szkolnymi drobnostkami, mogłem przypomnieć sobie dlaczego właśnie upodobałem sobie właśnie tę porę roku.
Niegdyś sprawa była prosta; w czasach kiedy za wszelką cenę starałem się być oryginalny, lubiłem jesień tylko dlatego, że nikt jej nie lubił. „Że szkoła, że robi się zimno, że coraz szybciej zapada zmrok, że na nic nie ma czasu, że gdy trzeba wstać do szkoły, to jest ciemno, że fatalna pogoda, że na zewnątrz szaro i ponuro” i jeszcze tuziny argumentów zazwyczaj przytaczanych przy różnych okazjach, jakoś nigdy nie robiły na mnie wrażenia. Wtedy jednak jesień stanowiła dla mnie jedyną „niemainstreamową” porę roku. Gdy inni pytani o swój ulubiony czas w roku odpowiadali nieustannie w ten sam sposób, czyli: "lato – wakacje, zima – śnieg, wiosna – przyroda budzi się do życia", ja miałem swoją jesień. Tylko tak właściwie czym ona mnie zafascynowała?
Każdy, kto zetknął się z polskim systemem nauczania z pewnością miał do czynienia z różnymi tekstami gloryfikującymi jesień (czy to nieznane wiersze nieznanych poetek w pierwszej klasie podstawówki, czy też „Deszcz jesienny” L. Staffa). Jednakże ani literatura, ani malarstwo, ani żaden inny typ sztuki nie miał wpływu na zrodzenie się mojego uczucia do jesieni. Zawdzięczam je w głównej mierze kontaktowi z naturą. Ta specyficzna atmosfera wisząca w powietrzu, łamiąca stereotyp różnobarwność świata zewnętrznego, a jednocześnie pewien wdzięk i urok dostrzegalny niemal w każdym parku i alei. Dodać jeszcze można przeróżne kombinacje pogody sprawiające, że dość ciepłe słoneczne popołudnie w mgnieniu oka przemieniało się w tajemniczy, zasnuty mgłą wieczór. Tajemniczość!
Na koniec należy jeszcze wspomnieć o mojej skłonności do melancholii, rozmyślań i nostalgii. Gdy cała aura dopasowuje się wręcz do moich myśli, nie sposób nie radować się w głębi duszy. Gdybym może miał słabsze nerwy lub po prostu w życiu brakowało mi szczęścia, kto wie, może i wraz z przyjściem jesieni docierałyby do mnie jakieś myśli depresyjno-samobójcze. Dzięki Bogu, jesień mnie inspiruje, a nie pogrąża w smutku.
Zakończę tą krótką impresję dotyczącą obecnej pory roku bardzo osobistym stwierdzeniem, które niekoniecznie musi być słuszne: „Wiosna jest chaotyczna, Lato i Zima na swój sposób brutalne; tylko Jesień ma w sobie grację i spokój, którego na próżno szukać u pozostałych pór roku”.


***
Mój profil na Facebooku 

Inne teksty, które mogą Ci przypaść do gustu: 

Depresja czy deprecjacja? 
Ten jeden moment 
Momenty 
Nostalgia 
 
Read more

sobota, 6 września 2014

Tytuł

0 komentarze
W pierwszym wpisie zdecydowałem się wytłumaczyć skąd wzięła się dość osobliwa nazwa mojego bloga. W te wakacje zetknąłem się z arcyciekawą książką o. Adama Szustaka pt. "Ewangelia dla nienormalnych". Pośród wielu ciekawych myśli tam zawartych, jedna trafiła do mnie szczególnie. Można ją streścić w słowach: "Sens wiary nie jest zawarty w usiłowaniu zrozumienia Boga, lecz chodzi o to, aby pójść za Jego głosem w ciemną noc i nie za bardzo orientując się w tym co na nas czeka, po prostu zaufać i uwierzyć". Można to porównać do skoku na głęboką wodę w zupełnie nieznanym miejscu.
Stąd właśnie tytuł. Reszta będzie tylko moją obserwacją czynioną podczas tej wędrówki.

***

Mój profil na Facebooku 

Inne teksty, które mogą Ci przypaść do gustu:

 Grzech
 Dusza  
 Nocny postój
 Agape 
Read more
 

Wędrując przez noc. Design by Insight © 2009