niedziela, 12 października 2014

Grzech


 Ten tekst powstał w trakcie Oazy Modlitwy w płockiej Studni...

 "Utkwiły bowiem we mnie Twoje strzały
i ręka Twoja zaciążyła nade mną.
  Nie ma w mym ciele nic zdrowego na skutek Twego zagniewania,
nic nietkniętego w mych kościach na skutek mego grzechu.
  Bo winy moje przerosły moją głowę,
gniotą mnie jak ciężkie brzemię.

  Cuchną, ropieją me rany
na skutek mego szaleństwa.
  Jestem zgnębiony, nad miarę pochylony,
przez cały dzień chodzę smutny.
  Bo ogień trawi moje lędźwie
i w moim ciele nie ma nic zdrowego.
  Jestem nad miarę wyczerpany i złamany;
skowyczę, bo jęczy moje serce. " (Księga Psalmów 38, 3-9)


  Znowu upadłem. Wcześniej obiecywałem, że będę pielęgnował w sobie dobro, miłość i inne najwspanialsze wartości, dzięki którym człowiek może wznieść się ponad ograniczenia swojej ludzkiej - marnej i grzesznej - natury. Pomyliłem się. Przeliczyłem siły na zamiary. Miało wyjść wspaniale, a wyszło... Jak zawsze. Koszmar. Teraz moje sumienie masakruje moje poczucie godności osobistej, bezbłędnie wskazując niezliczone moje potknięcia i klęski. Jestem uosobieniem porażki. W mojej postawie nie ma nic ze świętości, do której tak bardzo pragnąłem dążyć. W mojej postawie nie ma nic z uczciwości, którą tak bardzo chciałem osiągnąć. W mojej postawie nie ma nic godnego pochwały.
Tak płonęła Sodoma, ta wewnątrz duszy
  To przygniatające poczucie grzeszności opanowało i zniewoliło moją duszę. Jestem bezradny. Jestem bezbronny. Jestem zniewolony. Nieustannie zmierzam w dół, a ciągnie mnie tam z przerażającą prędkością moje, teraz bardziej przypominające rynsztok, sumienie.
   I nie ma to żadnego znaczenia, że z zewnątrz wyglądam normalnie. Bez problemu ukrywam swoje uczucia przed wszystkimi. Moja dusza obumiera w ogniu nieczystości, a ja uśmiechem kwituję kolejne żarty, które wcale mnie nie śmieszą. 
  Potrzebuję pomocy. Tak, zdecydowanie potrzebuję pomocy. Czy ktoś mnie słyszy? Czy ktoś mi pomoże?
  Nic. Pustka. Cisza. Walę głową w wyimaginowaną ścianę, bardziej z desperacji niż z bólu. Czy to kiedykolwiek się skończy? Chcę być wolny. Chcę zniszczyć całe zło zgromadzone we mnie. Chcę pokonać nie tylko Szatana, ale także siebie i swój strach. Zwierzęcy strach, który ogranicza moje pole manewru. Płonę słusznym gniewem. Chcę wyzwolenia. Chcę odbić się od dna. Chcę porzucić cały ten marazm, w jakim tkwię po uszy, chcę wybudzić się z letargu. Chcę pozbyć się wizji smutnej i beznadziejnej śmierci w opuszczeniu, jaka mnie od pewnego czasu prześladuje.
   W mojej desperacji pojawia się iskierka nadziei. Nadzieja podsunięta mi nawet nie wiem przez kogo. Nadzieja, która wskazuje mi wyjście z tego labiryntu błędów, klęsk, straconych chwil i marzeń oraz grzechu.
   Uświadamiam sobie, że gorzej być już nie może. Nie w moim przypadku. Osiągnąłem dno, przywarłem do niego i nie mam zamiaru go porzucić. Dlatego zignorowałem wszystkie głosy i podszepty (nie bacząc na to czy ich intencje są dobre czy złe) płynące ze wszystkich stron. I wyruszyłem - zmierzyć się z samym sobą. Zmierzyć się z własnymi ograniczeniami i słabościami.
    Poszedłem do Niego stanąć w oczyszczającym ogniu prawdy.
    Bałem się bólu, a jeszcze bardziej wstydu. Żaden z nich tam się nie pojawił. Gdy byłem gotowy, On wysłuchał uważnie, ale i z wyrozumiałością i cierpliwością tego, co miałem mu do wyznania. I wcale mnie nie potępił! Moją duszę napełniło kojące uczucie wyzwolenia i pełni. A potem jeszcze On pogłaskał mnie po głowie, przytulił do Siebie i przebaczył. A na koniec poprosił, bym już nigdy się od Niego nie odwrócił. I to nie dlatego, żebym nie musiał przeżywać tej katorgi jeszcze raz. Nie, On zwyczajnie pragnął, abym przy Nim trwał po wiek wieków. 
   I teraz przy nim trwam. Wybrałem Go i choć nie każda moja chwila i myśl jest mu poświęcona i oddana, to trwam przy Nim. Bo zrzuciłem ze swoich barków jarzmo grzechu. Już nie jestem niewolnikiem. Jestem wolny.
   Jestem wolny.






1 komentarze:

Tomek Racki pisze...

Świetny tekst.

Prześlij komentarz

 

Wędrując przez noc. Design by Insight © 2009