sobota, 25 kwietnia 2015

Agape

0 komentarze

  Nie ma co ukrywać, że nasz ojczysty język, chociaż piękny i bogaty, nie zawsze jest w stanie wyrazić  nasze emocje, uczucia, wrażenia i myśli za pomocą słów. Tak jak każda dziedzina nauki posiada swój żargon, bez znajomości którego nasze próby zrozumienia jej treści mijają się z celem (banalny przykład: matematyka; gdybyśmy nie znali pojęć trójkąta, punktu, sześcianu czy funkcji, nasze próby pojęcia zależności panujących między nimi z góry byłyby skazane na niepowodzenie), tak samo i w chrześcijaństwie istnieje pewna grupa terminów, które stawiają w zupełnie innym świetle podstawowe wartości moralne: miłość, wolność, sprawiedliwość etc. Właśnie jednym z takich pojęć jest agape.

   Pojęcie agape pochodzi z antycznej greki i znaczy tyle co miłość. I gdyby, tak jak w języku polskim, jedno słowo określałoby miłość bez względu na jej rodzaj, ten tekst nie miałby większego sensu. Jednakże starożytni grecy wyróżniali różne odmiany tego uczucia i tak obok agape funkcjonowały m.in. philia, eros czy storge. Myślę że nie bez powodu posługiwano się czterema różnymi słowami na opisanie tego największego z uczuć; ostatecznie każdemu z nas często towarzyszy wrażenie zagubienia w gąszczu własnych uczuć i niemożność jasnego wyrażenia własnych pragnień. 
  
  Przejdźmy jednak do samej treści agape. Pod tym pojęciem kryje się bezinteresowna, niezważająca na przeciwności losu, nieżądająca zadośćuczynienia i zapłaty, całkowicie wolna od pożądania i cielesności, pełna poświęcenia i gotowości do cierpienia, braterska lub siostrzana, miłość. Z różnych świadectw, jakie możemy odnaleźć (także w Biblii) wynika, że taka relacja panowała we wspólnotach pierwszych chrześcijan. Nierzadko zdarzało się, że bogacze wyprzedawali swój majątek, aby tylko wspomóc swoich biedniejszych współbraci; czynili to bez żadnej zawiści, z przepełniającą ich serca niewysłowioną radością, jaka może płynąć tylko z bezinteresownego czynienia dobra.
Z punktu widzenia dzisiejszego człowieka, taka agape to nie tylko przeżytek, ale także straszliwe niebezpieczeństwo. Przecież jak można uważać cudze życie za ważniejsze od własnego? Jak można cudze dobro przedkładać ponad własną przyjemność i bezpieczeństwo? Czy to w ogóle możliwe, żeby wyjść ze swojej, ogrodzonej ze wszystkich stron i w stu procentach niezagrożonej, strefy komfortu?
     
  Są dwa wyjścia. Możemy zagrzebać się w tych wszystkich zdeformowanych formach miłości, jakie oferuje nam dzisiejszy świat; zatracić się w egoistycznej trosce o własną przyjemność, patrzeć na drugiego człowieka wyłącznie jako środek do osiągnięcia zamierzonego celu, wyrugować z naszej definicji miłości wszystko co piękne i sprowadzić ją do pożądliwości i cielesności oraz poddać się wszechogarniającej nasz świat gorączce i ślepemu pędowi za zmysłowością.

   Albo wybrać agape.

  Wszyscy pragniemy być kochani i oczekujemy z niecierpliwością na to, aż zjawi się ktoś, kto nas pokocha. Obierając za ideał miłość agape, nie możemy czekać z założonymi rękami; musimy wyjść do ludzi i uświadamiać im ze wszystkich sił, że są kochani. 
 
  Oni tego pragną, tak jak usychającą roślina pragnie wody.
   
  Przeglądając kiedyś stary przedwojenny śpiewnik należący do mojej babci, znalazłem piosenkę zatytułowaną „Szaleńcy miłości”. Myślę, że jej tytuł świetnie obrazuje główną ideę tego tekstu.
 
Trzeba się odważyć, by zostać szaleńcem.
Trzeba się odważyć, żeby kochać naprawdę. 
  
Nikt nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za przyjaciół swoich”.
- J 15, 13
Read more

czwartek, 23 kwietnia 2015

Moje J'accuse...!

0 komentarze

  Oskarżam!

 Oskarżam zachodnią cywilizację o zdradę ideałów, zatracenie się w postępie technicznym i utratę tożsamości. O bezmyślne podążanie za tym, co modne i popularne. O totalne zagubienie zmysłu artystycznego i estetycznego. O przewartościowanie wszystkich wartości. O dotarcie na skraj przepaści i kroczenie drogą nieodwracalnej klęski.

 Oskarżam media o promowanie kiczu, robienie celebrytów z idiotów i mianowanie autorytetami ludzi o wątpliwych zaletach moralnych. O tworzenie fałszywego obrazu rzeczywistości, utrzymywanie widzów i czytelników w słodkiej iluzji i nieświadomości oraz o podżeganie do nienawiści. O wyzucie dziennikarstwa z obiektywizmu i o uczynienie z niego zwykłej propagandy.

 Oskarżam polityków o kłamstwa, lawirowanie i intrygi. O wodolejstwo, plucie obywatelom w twarz i brak skrupułów w przekraczaniu granic moralnych. O brak kultury, wychowania i wykształcenia. O brak poglądów i zwykłe pchanie się do koryta. O manipulowanie, korupcję i uleganie naciskom ze strony różnych grup interesów. Wreszcie o brak patriotyzmu; hańbienie dobrego imienia ojczyzny i podlizywanie się partnerom dyplomatycznych.

 Oskarżam społeczeństwo o marazm, gnuśność i beztroskę. O brak wiary we własne możliwości i brak świadomości własnej siły. O niekończące się narzekanie i nieumiejętność wysuwania konstruktywnych propozycji. O całkowite oddanie kwestiom przyziemnym i brak szerszej perspektywy myślowej. O brak nadziei na poprawę losu i forsowanie wciąż tych samych rozwiązań problemów, które nie działają. O irracjonalny lęk przed zmianą.

 Oskarżam współczesną moralność o relatywizację wszystkich wartości. O celowe zatarcie różnicy pomiędzy dobrem i złem. O wmawianie ludziom, że kłamstwo jest dopuszczalne. Że przyjemne konsekwencje czynu są ważniejsze od jego moralności. O zdyskredytowanie pojęcia honoru. O przedkładanie sztucznej równości nad wolność. O bezkrytyczne popieranie tego, co dziwne i nienaturalne i równie bezkrytyczne atakowanie tradycji.

 Oskarżam Kościół o nieumiejętność stworzenia jednolitej narracji. O tkwienie z jednej strony w dawnych, skostniałych i całkowicie nieaktualnych rozwiązaniach, a z drugiej nieprzemyślane podporządkowywanie się współczesnym trendom i modom.O odstraszanie wiernych średniowieczną retoryką potępienia, omijanie problemu wolnej woli i ignorowania zdroworozsądkowego głosu wiernych. O zniechęcanie do siebie niewłaściwym przykładem i przemianę ze skromnych pasterzy w bogatych latyfundystów. O tkwienie myślą przy tym, co ziemskie, a nie tym, co wieczne.

 Oskarżam naukę o brak szacunku dla wartości duchowych. O postulowanie nieistnienia duszy, o próby wmówienia mi, że moje życie jest tylko krótką chwilą w czasie i przedstawianie wszystkiego za pomocą liczb, wykresów i statystyk. O pozbawianie emocji tego, co ze swojej istoty musi być nimi przesycone i racjonalizowanie tego, co nieracjonalne. O kwestionowanie człowieczeństwa płodów, o naukowe uzasadnianie morderstwa i pozbawianie ludzi prawa do wyrażania własnych poglądów "w imię postępu".

 Oskarżam samego siebie, nas wszystkich i każdego z osobna o niedoskonałość, pychę i słabość. O zwątpienie, o strach i o zadawanie cierpienia drugiemu. O bezmyślność, krytykanctwo i zaślepienie. O kierowanie się cudzymi wskazówkami, a nie głosem serca i sumienia.

 Oskarżam, ale moje oskarżenie nie ma na celu potępienia. 
 Chodzi mi jedynie o uczciwość. Nawet nie o prawdę, nie o zwycięstwo, nie o przyznanie mi racji. O zwyczajną, ludzką, uczciwość.

 Oskarżam nie dla spokoju mojej własnej duszy, lecz dla niepokoju waszych!



  

 

Read more

sobota, 18 kwietnia 2015

"Źródło" - recenzja

0 komentarze

 Nigdy nie byłem wielkim miłośnikiem muzyki chrześcijańskiej. Generalnie rzecz biorąc, bardzo późno zacząłem kształcić swój gust muzyczny i od samego początku dominowała w nim dawna klasyka z lat 70. i 80. Dire Straits, później moja pierwsze poważna fascynacja - Uriah Heep, oczywiście Floydzi, Led Zeppelin i inne zespoły, które wśród moich rodziców mają przyklejoną łatkę "muzyka mojej młodości". Z czasem przyszło zainteresowanie także współczesnymi zespołami, które w większym lub mniejszym stopniu podpadają pod progresywnego rocka. Jednakże, mimo mojej względnej otwartości na inne gatunki, jakoś nigdy nie było mi po drodze z tym, co określa się szeroko jako "muzykę chrześcijańską". Niespecjalnie przypadały mi do gustu z jednej strony pełne patosu i powagi wolne pieśni, wykonywane być może pięknie, ale bez mocy i szczerości, a z drugiej stylizowane na popowe piosenki o lekkim charakterze, pozbawione głębi i przesłania. Przez jakiś czas szukałem odpowiedniego wyważenia, aż w końcu całkiem niedawno natknąłem się na zespół 2Tm 2, 3. Po dość pobieżnym zapoznaniu się z różnymi utworami z ich repertuaru i dojściu do wniosku, że brzmią one interesująco, absolutnie w ciemno postanowiłem kupić ich nową płytę "Źródło"

 Zanim przejdę do bezpośredniego opisu moich wrażeń dotyczących płyty, słowo o samym zespole. W jego składzie znajdują się muzycy o ugruntowanej renomie, m.in. Robert Friedrich "Litza" i Robert Drężek (Luxtorpeda), Dariusz Malejonek "Maleo" czy Tomasz Budzyński, ale także tacy, o których nie jest głośno na co dzień. Teksty piosenek są oparte w zdecydowanej większości na Biblii i to chyba chrześcijańskie przesłanie jest tym, co spaja ich kolejne płyty; ponieważ ich gatunku muzycznego nie da się jednoznacznie zdefiniować: grają od heavy metalu przez rock, reggae aż po muzykę folkową.

 "Źródło" zdecydowanie jest płytą, gdzie proporcje pomiędzy tymi wszystkimi gatunkami zostały dobrane idealnie. Album posiada swój niepowtarzalny klimat i atmosferę, a zarazem każda kompozycja brzmi inaczej, dzięki czemu nie mamy wrażenia maglowania bez przerwy tych samych utartych schematów. W mojej ocenie właśnie ten niezwykły nastrój - mieszanka niepokoju, tajemnicy, wiary i zawierzenia Bogu - czyni "Źródło" pozycją wyjątkową. Dwanaście piosenek zaśpiewanych w czterech językach razem tworzy spójną całość; momenty bardziej energiczne zgrabnie są przeplatane z tymi spokojniejszymi i ani przez chwilę nie odnoszę wrażenia, że coś znajduje się na nie swoim miejscu.

 Album rozpoczyna utwór "Haraqia", który w mojej ocenie jest absolutną perłą. W nim chyba zawiera  się cały geniusz 2Tm 2, 3; fantastyczna część instrumentalna, nieziemski wokal Angeliki Korszyńskiej-Górny i sama struktura piosenki; szczerze przyznam, że nie wiedziałem zbytnio czego się spodziewać nabywając płytę, ale już w zasadzie pierwsze takty "Haraqui" upewniły mnie, że to była bardzo dobra decyzja.

 Kolejne piosenki tylko ugruntowały moje przekonanie. "Nikt nie może dwom panom służyć" i "Eli Eli Lamma Sabahtani" to świetne kompozycje, szczególnie pod względem warstwy tekstowej.

 "Jestem jak robak, robak a nie człowiek; szydzą ze mnie ludzie, zaufałem Tobie; czemuś mnie opuścił, nie odpowiadasz, a ja wołam cały dzień, krzyczę całą noc, a Ty nie słyszysz mnie"



 Następne kompozycje mają ciut lżejszy charakter; "Duszu Swoju" przywodzi mi na myśl pieśni pasterskie, a piosenka tytułowa to ciekawa ballada o niezbyt skomplikowanym tekście, ale konkretnym przesłaniu. Dopiero następny utwór pt. "Po drugiej stronie rzeki' nie przypadł mi do gustu; w mojej ocenie jest to jeden z naprawdę niewielu (jeśli nie jedyny) słaby moment tego albumu.

 Punktem kulminacyjnym "Źródła" jest "Lamentacja". Ten ponad dziewięciominutowy utwór, oparty praktycznie na jednej muzycznej strukturze zawiera w sobie niezwykły niepokój i na przekór swojej prostej budowie sprawia bardzo monumentalne wrażenie. W dodatku bardzo mocny wydźwięk nadaje mu tekst; "Bóg mnie zaprowadził w ciemności..." - to nie jest psalm wyśpiewywany na cześć Pana, ale lamentacja i modlitwa człowieka zniszczonego i zranionego z prawdziwego zdarzenia.



 Miłośnikom reggae najbardziej do gustu przypadnie piosenka "Szukałem miłości". Choć sam nie jestem wielkim fanem tego gatunku muzyki, to jednak tekst z Pieśni nad Pieśniami (która jest jedna z moich ulubionych biblijnych ksiąg, zaraz obok Koheleta i Hioba) okazał się całkiem przyzwoitym poprawiaczem nastroju po oszałamiając mocnej "Lamentacji".

 Sama końcówka płyty to przedziwne zestawienie trzech utworów: "Szema Izrael" to dosadne wezwanie do kochania Boga, wysławiania Jego dzieł, ale także miłości bliźniego, "Hymn", śpiewany po węgiersku, brzmi bardzo delikatnie i ulotnie, natomiast "22" to energiczne zakończenie albumu. Ostatnie dwa wersy doskonale oddają przesłanie nie tylko płyty, ale także całej twórczości 2Tm 2, 3: "Będę głosił chwałę Twą; Głosił zawsze dniem i nocą".

 Podsumowując, uważam, że jest to bardzo dobry album. Być może nie wybitny, ale na pewno bardzo dobry pod względem muzycznym, a z chrześcijańskiego punktu widzenia przedstawiający w inny, niekoniecznie uproszczony, ale na pewno bardziej przystępny, sposób znane biblijne fragmenty. Są na nim momenty genialne, momenty bardzo poruszające serce, których nie wahałbym się użyć jako osobistej modlitwy. Są też momenty nieco słabsze (jak właśnie "Po drugiej stronie rzeki"), ale wziąwszy pod uwagę całokształt przede wszystkim charakteru zespołu, to sposób, w jaki wprowadzili oni elementy orientalne, wschodnie, hebrajskie i bałkańskie jest naprawdę godny podziwu.

Moja ocena: 8,5/10
 
Read more

piątek, 10 kwietnia 2015

Męstwo i wrażliwość

2 komentarze

 Nie lubię sytuacji, kiedy o rzeczach ważnych mówi się zawile. Gdybym miał wskazać największą wadę  jakiejkolwiek nauki (filozofii, teologii, genetyki czy każdej innej), to byłaby to właśnie ta niemożność wytłumaczenia kluczowych jej zagadnień w sposób jasny i klarowny. Sam borykam się z tym problemem, bo często nie jestem w stanie przedstawić swoich myśli swojemu rozmówcy na tyle dosadnie, żeby nie pozostawić wątpliwości. Muszę uciekać się do porównań, analogii i metafor, które cenię tylko jako środki prowadzące do zwiększenia walorów estetycznych mojej lichej twórczości. Równie dobrze mógłbym wyrazić główne przesłanie każdego tekstu w trzech-czterech zdaniach, ale odnoszę nieomylne wrażenie, że byłoby to nudne; i dla Ciebie, pragnącego odnaleźć coś, co zmusiłoby Cię do głębszej refleksji, i dla mnie, aspirującego autora, który pragnie poruszyć i dotknąć do żywego swojego czytelnika. Nie znoszę sztuki dla sztuki i przerostu formy nad treścią; owszem zdarza mi się popełnić teksty niemal całkowicie wypełnione pięknymi epitetami, porównaniami, wzniosłymi treściami i emocjami, ale nawet w nich (np. tu, tu oraz tu) staram się, żeby moje refleksje nie miały charakteru wyłącznie osobistego. Wtedy cały mój blog stałby się publiczną kopią mojego pamiętnika, czego raczej sobie nie życzę.

 Dziś jednak zdecydowałem się na trochę inną formę. Będzie to swego rodzaju eksperyment. Postawię przed sobą i przed Tobą jedno pytanie. Pytanie jasne, klarowne i obiektywne. Dotyczące otaczającego Cię świata. Zaproponuję Ci odpowiedź. Nie musisz się z nią zgodzić. Będę wręcz zachwycony, jeżeli wdasz się ze mną w polemikę, skrytykujesz moją odpowiedź lub zaproponujesz inne rozwiązanie problemu. 

 Będzie to taki trochę nasz dialog.

 Zatem jak brzmi pytanie?

 W dzisiejszym świecie można zauważyć bardzo radykalne odejście od dawnych wartości. To, co niegdyś uchodziło za święte (nie tylko w znaczeniu religijnym), nietykalne, bezwzględnie właściwe i niepodlegające dyskusji, dzisiaj poddawane jest krytyce. Różnica pomiędzy dobrem a złem jest starannie zacierana. To samo dotyczy prawdy i kłamstwa. Problemy moralne są sprowadzane do kwestii wyboru pomiędzy uciążliwym i niesłużącym niczemu obowiązkiem a przyjemnością, której zaspokojenie będzie wiązało się z osiągnięciem szczęścia. Traktujemy kwestie światopoglądowe bardzo powierzchownie; niejednokrotnie podejmujemy ważne decyzje kierując się jedynie własnym interesem, nie spoglądając na konsekwencje naszych działań w szerszej perspektywie. 

Co jest tego przyczyną?

 W tym miejscu pozostawiam Ci szerokie pole do popisu. Może proces, który zaobserwowałem jest tylko moim wrażeniem i tak naprawdę nic takiego nie ma miejsca? Może tak naprawdę dzisiejsze społeczeństwo znacznie lepiej, niż nam się wydaje, orientuje się w problemach dzisiejszego świata i jego sposoby myślenia wyprzedzają nasze przestarzałe metody opisywania świata? Od Ciebie zależy także ocena tego zjawiska. Czy można kogokolwiek obarczać winą za to, że jego decyzje stoją w wyraźnej sprzeczności z obowiązującą moralnością? Czy winą (co do której tak naprawdę też nie mamy pewności) za obecny stan rzeczy należy obciążyć sumienie każdego z osobna, czy jest to po prostu nieuniknione następstwo czasów, w których żyjemy? Ja ci na te wszystkie pytania nie udzielę odpowiedzi. Nie mam żadnego prawa decydować za Ciebie; moim skromnym pragnieniem jest jedynie naświetlić Ci pewną sprawę, która mnie osobiście niepokoi i pokazać wnioski, do których dotarłem. Nic więcej. Nie rezerwuję sobie prawa do prawdy. 

 Jakie więc są moje wnioski? Co w moich oczach decyduje o takim, a nie innym stanie rzeczy? W pierwszej kolejności muszę przedstawić Ci dwa pojęcia, w których zawarłem swoje rozwiązanie. Jak pewnie się domyślasz, są to tytułowe męstwo i wrażliwość. Nie można jednak traktować ich dosłownie, w ich oryginalnym znaczeniu. Szukałem dwóch skrajnych pojęć (wartości), które w połączeniu oddawałaby istotę człowieczeństwa. Takich, które swoją definicją nie tylko wskazywałyby na dwa kluczowe pierwiastki naszej natury, ale także prezentowałyby całokształt konsekwencji (pozytywnych i negatywnych) z nich wynikających.

 Przez męstwo rozumiem od zawsze obecną w człowieku odwagę, umiejętność przezwyciężenia własnego lęku, gotowość do oddania życia w imię miłości lub idei, zamiłowanie do ryzyka. Ale także pogardę, agresję i brutalność. Wszystko to, co wiąże się w jakiś sposób z realnym światem i z tym, co cielesne.

 Przez wrażliwość rozumiem współczucie, miłosierdzie, wzniesienie się ponad płytki egoizm i zrozumienie drugiego człowieka, dostrzeganie zła i cierpienia, a także poświęcenie. Jednakże kryje się w tym również niepokój, samotność, poczucie niezrozumienia. Wszystko to, co wiąże się w jakiś sposób z światem naszych uczuć i z tym, co duchowe.

 Rozwiązanie tego problemu jest w mojej ocenie bardzo proste. Nasze czasy wypaczyły i źle zrozumiały oba te pierwiastki obecne w naszej naturze. Męstwo przerodziło się albo w tępą siłę, ślepą i irracjonalną, niosącą za sobą tylko zniszczenie, albo w tchórzostwo, szaleńcze umiłowanie dóbr doczesnych, ograniczenie własnego punktu widzenia do świata materialnego i brak odwagi by sięgnąć myślą dalej. Wrażliwość przemieniła się albo w spłycone i rozumiane tylko przez pryzmat odczuwanych przyjemności zamiłowanie do egoistycznego zaspokajania własnych potrzeb życiowych (najdobitniejszy przykład to pożądanie, które w naszych czasach zdecydowanie zbyt często jest mylone z miłością), albo w użalanie się nad sobą, nad własnym losem i niekończące się rozpaczanie. Źle pojęte męstwo daje złudne poczucie siły i potęgi, sprawia, że wpadamy w pychę, tkwimy w błędnym poczuciu, że sami jesteśmy w stanie zapanować nad własnym życiem i że nie potrzebujemy tego drugiego człowieka. W mojej ocenie jednak dużo gorsze konsekwencje niesie ze sobą niewłaściwe zrozumienie wrażliwości. To właśnie przez to ludzie odbierają sobie życie, wpadają w nałogi, tracą sens życia. Kiedy gubi się z oczu konsekwencje własnych czynów, nieodmiennie towarzyszy temu ryzyko szaleńczego wykorzystywania życia. W końcu, jeżeli tak naprawdę jedyną wartością jest życie i nie mamy nic oprócz życia, to dlaczego się nie bawić?

 Często też proporcje między tymi dwoma czynnikami są w nas zachwiane lub jedno nie idzie w parze z drugim. Sam jestem tego najlepszym dowodem, bo mojemu dość skromnemu męstwu towarzyszy przesadna wrażliwość, cechująca się między innymi analizowaniem własnych egzystencjalnych problemów lub nieustannym poszukiwaniem sensu życia.

 Bardzo żarliwie pragnę, żeby wydźwięk tego tekstu nie był pesymistyczny. Jednakże szukając jakiegoś innego sposobu zinterpretowania wyżej przedstawionej sytuacji, znalazłem tylko jedno wyjście, które niesie ze sobą nadzieję. Mianowicie te fałszywe pojmowanie męstwa i wrażliwości, kroczenie złymi ścieżkami i patrzenie na świat tylko przez pryzmat dóbr materialnych to nic innego, jak krzyk wołającego na pustyni. 

 Oni nie chcą być źli.
 Oni są zagubieni.

Read more

sobota, 4 kwietnia 2015

Co mi dała wiara?

0 komentarze
"I have found my way to fly free from the constraints of time
I have soared through the sky seen life far below in mind
Breathed in truth, love, serene, sailed on oceans of belief
Searched and found life inside, we're not just a moment in time..."


 Co mi dała wiara? Na pierwszy rzut oka, nic. W każdym razie nic namacalnego. Czy wiary można dotknąć? Czy wiarę można zbadać, zmierzyć, obliczyć? Sfotografować, wywabić za pomocą chemicznych odczynników, przepuścić przez pryzmat? Czy wiara i jej wpływ mogą zostać naukowo przeanalizowane? Czy da się jakoś zweryfikować świadectwa ludzi, którzy głoszą swoją wiarę? A może jest ona tylko luźną zbitką różnych emocji, lęków, egzystencjalnych wątpliwości? Remedium na wszelkie emocjonalne problemy? Odpowiedzią wyprzedzającą pytanie, które wszyscy boimy się zadać? Jedni dochodzili do wiary poprzez sceptycyzm i zwątpienie (Kartezjusz, Kierkegaard), inni przez prawdopodobieństwo (Pascal) lub rozpacz, a jeszcze inni poprzez mistyczne doznania (niezliczona ilość świętych). Dla mnie jedno jest pewne: wiara, ponad wszelką wątpliwość, jest kwestią indywidualną!

  Wbrew pozorom, to bardzo ważne. Przez cały ten czas, gdy rozpatrywałem wiarę, jako kwestię podporządkowania się, a nie wyboru, tkwiłem w pułapce niewoli.

  Bezdyskusyjnie pierwszą i kluczową rzeczą, jaką zawdzięczam wierze, jest sens. Nie tylko sens cierpienia, szczególnie podkreślany w czasie Triduum Paschalnego, ale przede wszystkim sens dziejów i świata. Może brzmieć to bardzo skomplikowanie, ale w zasadzie chodzi o to, że wytłumaczenie tego, że żyję, przez szereg zdarzeń, takiego, a nie innego ułożenia atomów, przebiegu procesów fizycznych oraz założenie absolutnej bezsensowności mojego istnienia w wymiarze wieczności nie zadowalało mnie i nie dawało mi spokoju. Szukałem czegoś więcej. Szukałem harmonii. Nie bałem się śmierci, ale obawiałem się, że żyję nadaremno. Że nie będzie wieczności. Z chwilą odkrycia Boga wszystko trafiło na swoje miejsce. Tu nie było żadnego uproszczenia. Tu było perfekcyjne dopasowanie. 

  Bóg nie wyjaśnił mi wszystkiego. To nie było tak, że Bóg zszedł do ciemnej jaskini, w której siedziałem i od razu wyprowadził mnie na zewnątrz, gdzie oślepił mnie nieziemski blask. On wiedział, że to by mnie zabiło. Póki co wciąż tkwię w jaskini, ale już nie w ciemnościach. Siedzę przy ognisku, którego jasny płomień pozwala mi dostrzegać coraz więcej.

 Wiara dała podstawę i uzasadnienie mojej moralności. To właśnie dzięki niej odkryłem całkowicie jej nowy aspekt: miłosierdzie. Wcześniej nie do końca widziałem cel dobrego postępowania; nie starczało mi banalne uzasadnienie "bo tak trzeba". Równie naiwne zdawało mi się tłumaczenie ludzkich uczynków na zasadzie "jak będziesz dobry to pójdziesz do nieba, jak będziesz zły, do piekła". Dopiero wiara (a później także filozofia) uzmysłowiła mi, że dobro jest pojęciem szerszym, niż może wydawać się na pierwszy rzut oka. Nie inaczej jest złem; dzięki wierze zyskałem całkowicie nowy punkt widzenia w kwestiach etycznych. Teraz wiem, że moje dążenie do własnej doskonałości i cudzego szczęścia, jest o niebo lepsze niż dążenie do cudzej doskonałości i własnego szczęścia.

 Dzięki wierze wreszcie odnalazłem głębię, za którą niewypowiedzianie tęskniłem. Przyznam, że nie należę do wielkich entuzjastów naszego świata i naszej rzeczywistości. Jako idealista ledwie toleruję fakt tego, że nie mam innego wyjścia i muszę żyć wedle takich reguł, jakie narzuca mi świat. Gdybym nie odkrył Boga, prawdopodobnie miotałbym się bez końca, został rewolucjonistą, anarchistą albo innym -istą i próbował na siłę zmienić świat. Dziś wiem, że to wszystko to tylko okres przejściowy. Że tak naprawdę nikt nie będzie mnie rozliczał z tego, co zrobiłem dla świata, ale z tego, co zrobiłem dla drugiego człowieka.

 Wiąże się tym kolejna ważna rzecz, czyli całkowite wywrócenie do góry nogami mojej hierarchii wartości. W zasadzie tylko wolność, której pełne zrozumienie umożliwiła mi właśnie wiara, pozostała na swoim miejscu. Miłość, przebaczenie, zrozumienie bliźniego, pogarda dla dóbr materialnych, brak lęku przed śmiercią - to wszystko doszło do głosu, a gdy zacząłem wsłuchiwać się w to, co każda z tych wartości niosła ze sobą, zrozumiałem, że wreszcie znalazłem się na dobrej ścieżce.

 Aż wreszcie nie należy zapominać, że odkryłem i otworzyłem się na drugiego człowieka. Zobaczyłem dobro nie jako jakąś nierzeczywistą i odległą ideę, ale jako coś łatwo dostrzegalnego w ludzkim działaniu (całkiem dobrze jest to opisane tu). Drugi człowiek przestał być mi wrogiem, a stał się kimś bliskim, kimś dzielącym moje marzenia, pragnienia, wątpliwości. Tam, gdzie spodziewałem się zastać pustkę, bezwartościowy bezkrytycyzm i drwinę, znalazłem perłę, która opromieniła mnie swoim blaskiem. To odkrycie głębi w drugim człowieku - kimś, kogo mam przecież na wyciągnięcie ręki - zapewniło mi niezwykły spokój ducha.

 Słowa piosenki, którą przytoczyłem na początku nie kłamią; rzeczywiście odnalazłem swój sposób by wznieść się ponad ograniczenia, jakie starał narzucić mi się czas; szybowałem wysoko widząc, że ziemskie życie nie jest wszystkim; wreszcie oddychałem w prawdzie, miłości, spokoju, żeglując po oceanie wiary; na koniec uzmysłowiłem sobie, że tak naprawdę nie jestem tylko chwilą w czasie.

 Przeżyłem coś, czego sam nie jestem w stanie sobie wytłumaczyć. Odbyłem niewyobrażalną podróż: zaczynając od poczucia osamotnienia, bezsensu, pustki i wszechogarniającej klęski, dotarłem do miejsca, gdzie Bóg wskazuje mi horyzont, uśmiecha się i mówi: tam dotrzemy.

 Alleluja!





Read more
 

Wędrując przez noc. Design by Insight © 2009