sobota, 7 marca 2015

Momenty


 Ciemny lutowy wieczór. Gęsty mrok spowijający miasto, czasem z lekka rozpraszany przez światło ulicznych latarni. Nie jest mi zimno, choć rzeczywiście czasem powiewy chłodnego wiatru przeszywają mnie na wylot. Drżę. Kulę się w sobie i przyspieszam kroku, aby na autobus. Wchodzę, zajmuję miejsce przy oknie i pozwalam, aby moja głowa bezwładnie opadła na kojąco chłodną szybę. Kątem oka dostrzegam innych pasażerów, pogrążonych w swoich, tak dalekich od mojego, światach. Czterdziestoletni mężczyzna z teczką, zajmujący miejsce powoli, z przesadną ostrożnością. Kobieta w długim płaszczu, z modną torebką, fryzurą, perfekcyjnym makijażem i starannie wymalowanymi paznokciami. Jakiś barczysty chłopak w bluzie z kapturem, jakaś moja rówieśniczka wystukująca setną wiadomość na klawiaturze smartfona. Mnóstwo ludzi, mnóstwo twarzy. Tylko, że... wszyscy tacy jacyś, bezbarwni?

 W wakacje zdarza mi się zarywać noce pisząc opowiadania. Czasem jestem tak wykończony pracą, a jednocześnie tak pragnę doświadczyć czegoś maksymalnie rzeczywistego, że o tej trzeciej czy czwartej nad ranem wyłażę z domu i idę na spacer. Cisza panująca na ulicach jest niesamowita. Wędruję przez umarłe miasto, które przed kilkoma godzinami tętniło życiem i w którego uliczkach bez trudu można było dopatrzeć się śladów obecności człowieka. Wszystko zgasło. Zniknęło. Jest cisza, pustka i... delikatny powiew wiatru, przemawiający do mnie bez słów w języku natury. Siadam na drewnianym pomoście i wpatruję się w czerwoną tarczę wschodzącego słońca. Myślę. Zastanawiam się. Z obrzydzeniem spoglądam na swoje odbicie w tafli jeziora. Drę na kawałeczki list, który napisałem poprzedniego wieczora. Uśmiecham się krzywo do swoich myśli. Nawet blask poranka jest w stanie doprowadzić mnie do złości, jeżeli świeci zbyt mocno....

 W przeważającej części znam moje miasto, a gdy wybieram się na spacer, mam swoją stałą trasę wiodącą nieopodal jeziora, kościoła, rynku i parku. Tego razu jednak złamałem rutynę, bo sytuacja wymagała innego rozwiązania. Udałem się tam, gdzie nigdy nie pozwalał mi wejść irracjonalny strach. Nie zrobiłem tego, bo już się nie bałem. Było mi już wszystko jedno. Niczego nie da porównać się z ciszą, jaka panuje nocą na cmentarzu. Słyszy się każdy dźwięk. Liść, zmieniający swe położenia dzięki niewyczuwalnemu powiewowi wiatru... Każda błahostka sprawia, że zimny pot spływa po plecach. Tego wieczora jednak dopadło mnie coś, czego nie da się opisać słowami. Siedziałem naprzeciwko grobu mojego dziadka i płakałem. Nie tęskniłem za nim (a może jednak?), bo tak naprawdę nie zdążyłem go nigdy dobrze poznać, czego zresztą do dziś żałuję. Tamtej nocy nie byłem w stanie zatrzymać tego, co ze mnie wypływało. Gdyby ktoś mnie odnalazł wtedy tam i zapytał, co mi jest, chyba opowiedziałbym mu o wszystkich chorobach trawiących moją duszę. Prawdopodobnie rozryczałbym się jak nigdy wcześniej. Nikt się jednak nie zjawił, a ja w nieludzkiej ciszy zacząłem zbierać strzaskane kawałki mojej osobowości...

 Są takie dni, które warto przeżyć dla jednej, dosłownie jednej sekundy. Nigdy nie przekonywały mnie słowa, że każdy dzień jest nową szansą na osiągnięcie czegoś niezwykłego. Dla mnie każdy dzień jest oczekiwaniem w nadziei, wierze, miłości, tęsknocie, zachwycie, lęku, na przyszłość. Wracając do tego dnia, doświadczyłem wtedy niezwykłego uczucia. Praktycznie od samego rana czułem się strasznie. Nagromadziło się we mnie zmęczenie, frustracja, bezsilność i niechęć do całego świata zewnętrznego. I wśród tego wszystkiego, wśród całego zgiełku, całej beznadziei, wśród potoków mętnych słów, dźwięków, widoków, wśród pędu świata, wśród nieuniknionego poczucia klęski, nadeszło ocalenie. Ocalenie będące niczym więcej, jak ciepłym spojrzeniem ciemnobrązowych oczu, w którym wyczuwałem nieskończoną dobroć, piękno i pasję...

Inne teksty, które mogą Ci przypaść do gustu:
Jesień
O przedziwnym uczuciu
Nostalgia
Fascynacja

 

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Wędrując przez noc. Design by Insight © 2009