środa, 14 stycznia 2015

Nocny postój


 Ów tekst w dużej mierze łączy się z nazwą bloga, która objaśniona została tutaj. Jeżeli nie jest to tam dokładnie wyjaśnione (lub nie chce Ci się tego czytać), to w skrócie chodzi o to, że tytułowa "wędrówka przez noc"  to alegoria życia. Każdy idzie przez noc sam, choć od czasu do czasu ktoś mu towarzyszy, lecz w chwilach próby musi liczyć tylko na siebie. To kim jesteśmy, a co ważniejsze, kim się stajemy, jest definiowane przez nasze zachowanie i nasze wybory podczas tej długiej i najeżonej niebezpieczeństwami wędrówki. Z chrześcijańskiego punktu widzenia, moje wędrowanie jest niczym innym jak poszukiwaniem Boga, marną i lichą próbą odkrycia Jego natury

"Każdy po­winien mieć ko­goś, z kim mógłby szczerze pomówić, bo choćby człowiek był nie wiado­mo jak dziel­ny, cza­sami czu­je się bar­dzo sa­mot­ny" - Ernest Hemingway

--------------------------------------------------------------------------------------------------------

 Jest zimna noc. Okropnie wieje. Krople deszczu, niczym chłodne igiełki, wbijają mi się w kark i sprawiają, że mimowolnie cały drżę. To już nie jest ta noc, którą tak bardzo umiłowałem. Tu już nie ma miejsca na błyszczące gwiazdy, na bladoniebieski księżyc i na delikatną morską bryzę. Właśnie wkroczyłem do królestwa mroku i niepowstrzymanych wichrów. Ani mizerna powłoka zewnętrzna w postaci płaszcza i szalika, ani ta wewnętrzna w postaci sumienia, nie zapewnia mi bezpieczeństwa. Czuję się zagubiony. Czuję się opuszczony. To nie jest tak, że zawsze byłem samotny. Nie. Kiedyś czułem bliskość Jego i innych przyjaciół. Czułem się zrozumiany, szanowany i doceniony. Teraz to wszystko gdzieś zniknęło. Wystarczył jeden silniejszy powiew wiatru, który pozbawia nadziei, by ta, gorzejąca niegdyś cudownym blaskiem pochodnia, zgasła. Powoli zwalniam. Coraz więcej wysiłku kosztuje mnie postawienie kolejnego kroku. Rozglądam się na boki, naiwnie licząc na jakąś wskazówkę. Wytężam wszystkie zmysły i rozpaczliwie próbuję odnaleźć choćby najmniejszy ślad jakiejkolwiek pewnej ścieżki. Nic z tego. Ścieżek jest wiele; czuję to podświadomie, lecz wszystkie prowadzą donikąd. Prosto na zatracenie. Nie ma dla mnie drogi. Nie ma dla mnie kierunku, w którym mógłbym ruszyć bez chwili zwłoki i bez wahania. W końcu zatrzymuję się, rozglądam się dookoła i zrezygnowany krzyczę w noc:
- Panie, nie wiem co robić! Nie wiem gdzie iść! Wszystkie drogi wyglądają tak samo! Na końcu każdej z nich czeka to samo: pustka i nicość! Nie idę dalej!

  Siadam przy drodze, zbieram kilka kawałków drewna, układam je w stosik i rozpal
am. Ku mojemu zdziwieniu, ogień zaczyna się tlić, więc ze wszystkich sił staram się uchronić ten drobny płomyczek przed śmiercionośnym żywiołem. A kiedy tak siedzę, zaczynam się zastanawiać. Dlaczego jest tak źle? Dlaczego musimy trwać w tej przerażającej niepewności? Dlaczego trzeba zaufać i uwierzyć, a nie można po prostu pójść od nitki do kłębka? Dlaczego na każdej z dróg czyhają tysiące niebezpieczeństw? Aby mnie zahartować? Póki co próby zahartowania mnie doprowadziły mnie tylko do lęku, rozdarcia, wątpliwości i depresji. Czy naprawdę było warto? Co z tą wolnością - z pozoru tak wspaniałym darem - która jest źródłem cierpienia i bólu? W dodatku coraz mocniej przytłacza mnie poczucie walenia głową w mur. Próbuję przekrzyczeć echo. Żadna odpowiedź nie jest właściwa. Każde pytanie jawi się jako nierozwiązywalny problem. Siedzę przy tej drodze, słucham śpiewu drozdów (skąd w ogóle one się wzięły?) i patrzę na ogień, który płonie wbrew wszystkim prawom fizyki. Nie próbuję tego interpretować i zostawiam to w spokoju.

  Po pewnym czasie znajduję rozwiązanie. Nie jest ono ani skuteczne, ani satysfakcjonujące. Niechętnie zwlekam się z ziemi, starannie dogaszam namiastkę ogniska, otrzepuje swoje ubranie z pyłu, pozwalam aby chłodne krople deszczu schłodziły mój niezdatny do niczego umysł. Spoglądam w niebo pogodzony z losem i, już bez wyrzutu, zwracam się do Niego:
- Panie, musiałem sobie poukładać pewne rzeczy. Nie udało mi się to ani trochę. Ale to nieważne. Nie znalazłem żadnego rozwiązania na wszystkie te problemy. Ale to też nieważne. Jestem gotów. Możemy już iść dalej? - moje pytanie zawisa w powietrzu.
  Czekam. Bez żadnej obawy. Wiem, że mi odpowie.
- A mamy jakieś inne wyjście? - odpowiada tonem, który zwykłem tytułować "słodką ironią".
  
  Jak idziemy, to idziemy. Czasem na niebie są gwiazdy, czasem wichura niemal zwiewa nas ze szlaku.
  Ale trzeba iść. 
  Zawsze.




0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Wędrując przez noc. Design by Insight © 2009