Istnieje wiele rodzajów muzyki. Istnieje wiele kategorii, wiele podziałów, wiele sposobów przyporządkowania danego artysty do danego gatunku. W dzisiejszym świecie, wszystko musi być uporządkowane, pasujące, niewybijające się ponad przeciętność. A jeżeli już jakiś artysta ma zwracać większą uwagę społeczeństwa, to nie dzięki swoim dokonaniom artystycznym i twórczości, lecz dzięki krzykliwym hasłom rozgłaszanym pełnym wyższości tonem. Na szczęście są artyści, którzy nie szukają poklasku, nie szukają uznania, nie szukają powszechnych braw i nagród, ale śmiało kroczą swoją drogą i nie boją się eksplorować i eksperymentować.
Jednym z takich artystów jest Mariusz Duda. Muzyk niezwykle wszechstronny, znakomity basista, a z kompozytorskiego punktu widzenia, wizjoner. Nie chcę, żeby zabrzmiało to jak laurka bądź panegiryk, jednakże spoglądając na jego ostatnie dokonania z obiektywnego punktu widzenia, nie sposób nie docenić jego klasy. Poza przewodzeniem zespołowi Riverside, grającemu rock progresywny, Mariusz Duda posiada równocześnie drugi projekt, noszący tytuł Lunatic Soul. Wszystko to, co nie mieści się w, i tak niezwykle szerokich, ramach twórczości Riverside, znajduje swoje miejsce w muzyce Lunatic Soul. Jest to muzyka bez granic, bez żadnych barier, bez ograniczeń. Jest to muzyka dla dusz, które czują się nie do końca zrozumiane, nie do końca doceniane, nie do końca pasujące.
Ponadto na uwagę zasługuje warstwa tekstowa tej płyty. Sam Mariusz Duda przyznawał w wywiadach, że głównymi inspiracjami przy nagrywaniu były dla niego twórczość Zdzisława Beksińskiego oraz zjawisko występujące w Japonii pod nazwą hikikomori. W tekstach poszczególnych utworów możemy odnaleźć opisane, z niezwykłą wyrazistością i poetyckością, emocje związane ze strachem, samotnością, poczuciem opuszczenia, przerażeniem, zrezygnowaniem, rozpaczą czy zobojętnieniem.
"silence/how long am i here?/no sorrow/maybe just one tear/frozen/somewhere in my heart/I close my eyes/please don't wake me up"
"Embraced by the storm of clouds/My lucid nightmare is back again/For swathes of the rising tide/I run away from the flood of vile fields/I reached out my hands to you/But I drown in the murk with my silent scream/Suddenly!/Suddenly!"
Każdemu, kto nie boi się odkrywać nowych szlaków, kto jest wrażliwy na muzyczną głębię, kto ceni muzykę wyrazistą, różnorodną i przełamującą schematy, szczerze polecam tą płytę. Nie jest to muzyka, do której można tańczyć. Nie jest to muzyka, przy której wszystkie twoje smutki odpłyną w siną dal. Wręcz przeciwnie: jest to muzyka, przy której możesz poczuć przypływ bliżej nieokreślonego lęku.
Szum morza, przenikliwy chłód, rozczarowanie, płynący z wnętrza niepokój, orientalne akcenty, świadomość porażki, klęska marzeń, wyzwolenie.
Arcydzieło.
Arcydzieło.
Moja ocena: 10/10.
* * *
Mój profil na Facebooku
Inne recenzje, które mogą Ci przypaść do gustu:
"Wybacz mi, Leonardzie"... - recenzja
Baśń dla dorosłych [recenzja]
"Źródło" - recenzja
0 komentarze:
Prześlij komentarz