poniedziałek, 29 grudnia 2014

Obrzydzenie, lęk, niechęć czy panika?


  Każdy się czegoś boi. Bardzo często okazuje się, że wbrew naszym intencjom to strach odgrywa znaczącą rolę w naszych działaniach. Uważam, że właśnie dlatego tkwi w nas taka niechęć do ryzyka. Boimy się ryzyka, bo ryzyko oznacza porzucenie sztywnych ram rozsądku i próbę stawienia czoła temu, co nas przeraża. Nie jest to łatwe. Boimy się tego. Jestem przekonany, że każda osoba myśląca i poszukująca głębi, czegoś się boi. I to boi się tak na poważnie. Tak śmiertelnie. 
  Zanim przejdę do opisywania tego, co mnie osobiście dręczy, postaram się przybliżyć wam hierarchię strachu, jaką stworzyłem sobie podczas analizowania tego problemu. Choć pewnie dla osób o wąskich horyzontach myślowych pojęcia takie jak lęk, bojaźń i strach znaczą to samo, to dla mnie i dla moich wielce inteligentnych czytelników, strach nie jest pojęciem prostym.


Ogień wzbudza w nas panikę
Na samym dnie znajduje się panika - zwierzęca, nieokiełznana, często wypływająca nie od nas, a od naszych nawyków i przyzwyczajeń. Na pozór wydaje nam się, że panika jest charakterystyczna dla sytuacji ekstremalnych, np. pożaru czy burzy. Faktem jest, że tracimy wtedy na jakiś czas zdolność racjonalnego myślenia. Jednakże interesujące jest dla mnie to, że bardziej od bodźców zewnętrznych (żar, płomienie, pioruny, grzmoty), na nasze zachowanie wpływa nasz umysł i nasz strach. Zauważyliście, że tak naprawdę panika jest w równej mierze kwestią indywidualną, jak i przypisaną? Pewnych rzeczy boimy się, bo tak decydują nasze geny i jest to w nas podświadomie zakorzenione. Ale strachu przed pewnymi rzeczami się uczymy. Dla mnie właśnie sytuacje należące do tych dwóch kategorii można przypisać do części strachu zwanej "paniką"
   Czasami pod nazwą strachu ukrywamy to, czego po prostu bardzo nie lubimy. Niekoniecznie ta rzecz wzbudza w nas przerażenie; już znacznie bardziej niechęć. Moim zdaniem szczególnie owa niechęć ujawnia się w sytuacjach, w których dochodzi do naszej kompromitacji. Możemy się zarzekać, że po nienawidzimy i panicznie boimy się sytuacji, w których cały otaczający nas świat może do woli nas wyśmiewać i szydzić z nas, ale prawda jest taka, że na pewno już kiedyś stanęliśmy w obliczu takiego zdarzenia. Ile to razy popełnialiśmy jakieś głupie pomyłki, plątał nam się język, w naszej pamięci pojawiała się przedziwna wyrwa, a skutkiem tego wszystkiego był powszechny wybuch śmiechu? Ile to razy dawaliśmy się głupio podpuszczać, by tylko w imię ambicji dokonać czegoś niezwykłego (a w swojej niezwykłości zwyczajnie idiotycznego)? Jednakże ten rodzaj strachu, który nazwałem "niechęcią" nie ogranicza się jedynie do zawstydzenia. Są to te wszystkie sytuacje, rzeczy, osoby i miejsca, których już raz doświadczyliśmy i których nie wspominamy dobrze.

Takie klimaty zdecydowanie kwalifikują się do obrzydzenia
  Najbardziej rozpropagowanym rodzajem strachu jest w mojej ocenie obrzydzenie. Największa w tym oczywiście zasługa filmowych producentów promujących ten rodzaj horrorów, w których krew leje się strumieniami, a tym co nas przeraża jest nie atmosfera, nie klimat, nie nastrój, lecz fruwające ze wszystkich stron wnętrzności bohaterów i makabryczne sceny ich agonii. Dajemy się tu złapać chyba na jeden z najprostszych mechanizmów, jaki mamy w sobie: mechanizm obrzydzenia odczuwanego wobec, co może okazać się potencjalnie niebezpieczne. Swego czasu chlubiłem się umiejętnością wytrzymania najbardziej krwawych i okrutnych scen bez mrugnięcia okiem, teraz po prostu ciężej wzdycham, gdy jestem zmuszony stawić czoła takiej sytuacji. "Obrzydzenie" to chyba najpłytszy z wszystkich rodzajów strachu. Nie odnosi się ono rzecz jasna tylko do horrorów, ale np. także do dzikich zwierząt czy pająków.

  No i jest w końcu lęk, w którym dla mnie naprawdę zawiera się istota tego, co nazywamy strachem. Lęk jest uniwersalny. Nie ma jasno określonych granic. Lęk może dotyczyć każdej sfery naszego życia. Może mieć działanie zniewalające i wyzwalające. Może prowadzić do klęski i do zwycięstwa. Lęk nie zawsze przenika nas na wylot i nie zawsze obraca nasze życie i plany w pył, jednakże zawsze jego wpływ jest odczuwalny. Czasami staramy się go zamaskować, utopić w morzu codziennych i błahych spraw, lecz on zawsze się w nas czai i przy pierwszej dogodnej okazji zatapia w nas swoje małe, ale ostre, zębiska. Lęk nie jest płytki. On czerpie swoją siłę z naszej głębi. On nie jest naiwny. On zna nas na wylot i wie, gdzie należy zaatakować. Atakuje dokładnie tam, gdzie jesteśmy najsłabsi. Gdzie mamy najwięcej wątpliwości. Osobiście nie utożsamiam lęku z poczuciem grozy; znacznie bardziej przemawia do mnie stopniowe dawkowanie nam czarnego obrazu sytuacji i późniejsze nagłe uświadomienie sobie konsekwencji. Jest w tym trochę z poczucia beznadziei, ale dopiero w końcowej fazie. Jednakże lęk nie jest chorobą. Lęk jest czymś absolutnie naturalnym. Jest dowodem na to, że sami nie jesteśmy w stanie uporać się z rzeczywistością poprzez tak wąski i mierny szereg środków, jaki posiadamy. Zmysły, dusza, umysł, racjonalność - to wszystko nic nie znaczy. Lęk zmienia układ sił. To wszystko wtedy traci na znaczeniu. Pozostajemy sami w obliczu lęku.

 Nie mam zamiaru pisać o tym, jak przezwyciężamy lęk, bo ani nie jestem w nastroju, ani nie ma to szczególnego sensu, bo każdy przypadek jest inny. Aby to jakoś zrekompensować przybliżę wam dwa moje osobiste przypadki sytuacji, w których się boję. W których odczuwam prawdziwy lęk. Nie wyję wtedy wniebogłosy, nie rozpaczam, nie płaczę, nie uciekam (a może?), nie kryję się po kątach, nie drżę. Po prostu się boję.

 Jako że żadna z tych sytuacji nie jest dość typowa, zacznę chyba od tej najbardziej ludzkiej (a najmniej filozoficznej) sprawy. Boję się, że nie potrafię odpłacać dobrem za dobro. Boję się, że jestem stworzony tylko po to, by ranić. Jakkolwiek te słowa brzmią trochę głupio, kiedy piszę je w pełni świadomie, to na poziomie duszy i tego, co tkwi we mnie głęboko, mają one solidny i poważny wydźwięk. Nie tylko czuję, że nie potrafię kochać, ale też widzę, na jak wielkie cierpienie i ryzyko narażają się ci, którzy zdecydowali lub zdecydują się mnie pokochać. Kawał niewdzięcznej roboty. Wziąć na siebie ciężar pokochania, przyjęcia mnie takim, jakim jestem, próby zrozumienia - to wszystko nie dość, że jest beznadziejnie trudne (jeśli nie niemożliwe), to jeszcze na dodatek z pewnością będzie obfitowało w ból. Czuję się trochę jak brzytwa; być może dla kogoś tonącego będę ostatnim ratunkiem, ale z pewnością nie będę ratunkiem przyjemnym. A jak to wygląda z drugiej strony? Jak wiele ran zadam tym, których zdecydowałem się pokochać, żeby tylko im tą moją miłość udowodnić? Absolutne wariactwo.

 Druga kwestia jest nie tak skomplikowana, jak mogłaby się wydawać. Nieustannie błądzę, zadając sobie pytanie: "Co jeżeli po drugiej stronie nic nie ma?". "Co jeżeli zmierzamy po złote runo nicości?". Co jeżeli śmierć jest naprawdę końcem?" Być może jako chrześcijanin powinienem się wstydzić takich pytań, ale one po prostu raz za razem mnie nachodzą. Nie dopatruję się w tym działania złych mocy, lecz po prostu jest to jeden z tych problemów, z którymi zwyczajnie nie potrafię się uporać. Z całego serca wierzę, że coś tam po drugiej stronie istnieje, bo zdaję sobie sprawę, że bez tego cała reszta nie miałaby większego sensu. Ale wątpliwości pozostają i nie potrafię (i chyba nie chcę) się z nimi do końca uporać.

Idealne ucieleśnienie wszystkich trzech moich lęków

 No i pozostała trzecia, chyba najbardziej przerażająca kwestia. Okropnie się boję, że wyschnę. Boję się zgorzknienia. Boję się, że zgubię gdzieś ścieżkę i zacznę spadać w dół. Nikt nie mnie za rękę. Wyląduję w bagnie śmierci i będę zmierzał nieubłaganie w kierunku dna. Boję się, że wszystko, co kocham i podziwiam przemieni się w coś maksymalnie obrzydliwego i zacznie gnić na moich oczach. Boję się, że w końcu moja dusza stanie się pusta, wszystkie ideały i wartości stracą swoją (cóż za ironia!) wartość, a mój świat legnie w gruzach. I co najgorsze, nie będę w stanie się podnieść i go odbudować. To nie jest lęk przed jakimś nagłym i nieoczekiwanym kataklizmem. To jest lęk przed tym, że stanę się absolutnie bezsilny wobec zła i porzucę wszelką nadzieję. Poniekąd jest to też może strach przez spowszednieniem. Boję się tego, że sprawy ciała zaczną u mnie wygrywać z ciałami duszy. Puste rozrywki zastąpią intelektualną, ale nie pozbawioną wrażliwości, zabawę. Ironia zastąpi radość życia. Bezsens zastąpi wiarę. Poczucie klęski nadzieję. Ostateczny mrok spowije moje losy i nigdy się nie wygrzebię z bagna, w którym z minuty na minutę będę zatapiał się coraz bardziej. Brzmi to aż przesadnie poetycko, ale tak naprawdę jest.

Boję się. Strasznie się boję. To chyba normalne.
Boję się, więc jestem normalny.
Na pewno?

* * *
Mój profil na Facebooku

Inne teksty, które mogą Ci przypaść do gustu:

Depresja czy deprecjacja?
Dusza
Nocny postój
Trzy poszukiwania


3 komentarze:

Ania B. pisze...

Wiesz... Nie jestem pewna, czy to muzyka, która teraz gra u mnie w tle, a jest niezwykle sentymentalna, spotęgowała uczucie wzruszenia, które pojawiło się u mnie podczas czytania, ale nie zmienia to faktu, że piszesz świetnie. To dopiero pierwszy wpis za jaki się wzięłam, ale już wiem, że za chwilę przejrzę inne i zostanę tutaj na dłużej. Co prawda, nie masz chyba nigdzie kategorii "obserwatorzy", ale w takim razie dodam sobie Ciebie do zakładek na moim blogu. Po prostu w końcu ktoś, kto pisze - dużo, konkretnie, tak, że czyta się i czyta... i nagle następuje koniec.

Co do samego powyższego tekstu - strach. Cóż, co do tego obrzydzenia, właśnie dlatego nie oglądam żadnych horrorów. Po prostu nie lubię się ich bać. Nie umiem potem normalnie myśleć, widocznie moja psychika nie jest aż tak silna. Lecz odnośnie prawdziwego lęku - każdy z nich ma swoje własne, sama mam parę i jednym jest ten, o którym napisałeś - boję się, że nagle przestanę być taka jak jestem, że stanę się obojętna, to, co wcześniej kochałam, przestanie mieć dla mnie znaczenie. A wiem, że przez wiele doświadczeń, człowiek potrafi zgorzknieć. Nie chcę tego.
Pozdrawiam,
A.

http://still-changeable.blogspot.com - będzie mi miło jeśli zajrzysz.

Unknown pisze...

Cóż, horrory uważam za najbardziej miałki gatunek filmowy jaki istnieje (z nielicznymi wyjątkami np. Lśnienie), a co do prawdziwego lęku, to mam gorącą nadzieję, że obojgu nam się uda ocaleć od zgorzknienia, bo "nie ma nic gorszego od zgorzkniałego idealisty".
Dziękuję za miłe słowa i obiecuję, że z pewnością zajrzę do Ciebie.

Ania B. pisze...

Też mam taką nadzieję.
Nie ma za co, to miłe, bo szczere słowa i dziękuję, że zajrzałeś do mnie.
Pozdrawiam.

Prześlij komentarz

 

Wędrując przez noc. Design by Insight © 2009