czwartek, 11 czerwca 2015

O zasadach i świętym spokoju


 Moja egzystencja w świecie niestety nie jest wolna od sporów, konfliktów i dyskusji. Przypuszczam, że jest to zasługa nieuleczalnego idealizmu, który zdążył opanować moją duszę i do końca ją zniewolić. Szczęśliwie nałożyłem na tą moją walkę o dusze i umysły innych ludzi (oczywiście nie w tym rozumieniu, że próbuję kogoś do czegoś przekonać; po prostu gorąco pragnę, by ludzie mieli odwagę posługiwać się własnym rozumem, umieli krytycznie patrzeć na otaczającą ich rzeczywistość i żeby po prostu myśleli) jedno ograniczenie: nie wchodzę w dyskusję z głupcami i ignorantami. Za dużo by mnie to kosztowało nerwów i stresu; wolę już w ciszy przeklinać ich głupotę, ubolewać nad ich brakiem rozsądku i ewentualnie pomodlić się o cud. Bo na moje oko człowiek rozsądny nie jest w stanie pokonać głupca w dyskusji. Świetnie obrazują to te dwa cytaty: 

"Trudno odpowiadać pchnięciami rapiera na ciosy siekiery" - Małgorzata Musierowicz

"Nigdy nie wdawaj się w dyskusje z idiotą,bo najpierw sprowadzi Cię do swojego poziomu, a potem pokona doświadczeniem" - Mark Twain

 Jednakże nie jest moim zamiarem pisać o idiotach i ignorantach, gdyż z pewnością istnieją ludzie, którzy nadają się do tego znacznie lepiej. Ja chcę opisać Wam pokrótce moje uczucia względem jednej z niewielu grup społecznych, która doprowadza mnie wręcz do szewskiej pasji niemalże samym faktem swojego istnienia. Nie będę się bawił w eufemizmy i rozbudowane określenia: są to ludzie, którzy za wszelką cenę żądają w życiu jednego; wśród całego szeregu wartości wybrali jedną, postawili ją na piedestale i za żadne skarby nie zamienią jej na nic innego. Tak im jest po prostu wygodnie.

 Są to oczywiście tytułowi wielbiciele świętego spokoju. 

 Wiele lat pracowałem nad wypracowaniem w sobie hamulców; ci, którzy mnie znają od czasów podstawówki, dobrze wiedzą, że byłem w gorącej wodzie kąpany, porywczy i szalenie ambitny. Z czasem jednak, czytając i po prostu oddając się rozważaniom na temat życia, uświadomiłem sobie, że takie zachowanie (wojowanie z całym światem itp.) na dłuższą metę nie ma większego sensu i nie popłaca. Uspokoiłem się, zamieniłem swój gniew w niepokój i zacząłem szukać czegoś więcej. Ale nie krzyczałem, nie unosiłem się, nie wpadałem w furię. 

 Wypracowałem sobie zasady; nie są one doskonałe, dlatego podlegają nieustannej ewolucji, lecz generalnie rzecz biorąc, ich trzon pozostaje nienaruszony. Jedna z takich moich podstawowych zasad mówi, że jeżeli ktoś nie wchodzi mi w drogę, nie próbuje na mnie wpływać i pozwala mi być takim, jakim jestem, może liczyć na to samo z mojej strony. 

 Ale zdarzają się takie sytuacje, kiedy dochodzi do konfrontacji. Kiedy na przeciwko siebie stają moje umiłowanie wartości, zasad i wolności oraz ich Święty Spokój. Mój upór i ich frustracja. I wtedy dochodzi do pojedynku z prawdziwego zdarzenia. Teoretycznie nie przegrywam takich bitew, bo nie daję się im pokonać. Lecz zazwyczaj wszystko kończy się pobojowiskiem, atmosferą spalonych mostów i wiszącej w powietrzu nienawiści. Gorycz, rozczarowanie i złość. Zniechęcenie. To naprawdę boli, szczególnie, gdy pojawia się to między mną i osobą, która jest mi bliska i którą cenię. I wtedy zdarza mi się przeklinać moje zasady za to, że sprowadzają na mnie tyle nieszczęść.

 Lecz mimo wszystko nie porzucam ich. To one stanowią to światło, które prowadzi mnie przez mroki codzienności. Nie porzucam ich w zamian za święty spokój, nie porzucam ich w zamian za wygodę. Muszę przyznać, że w wielu sytuacjach bywa to uciążliwe. Niekoniecznie trudne w przestrzeganiu, bo akurat zostałem tak stworzony, że integralną częścią mojej osobowości jest moralność. Po prostu uciążliwe.

  Wolę jednak to, niż porzucenie ich, nawet za cenę świętego spokoju.
 Zasady wyznaczają kierunek mojemu życiu, stanowią podstawę mojego poczucia własnej wartości. Gdybym wybrał święty spokój miałbym... właśnie, tylko święty spokój. A także satysfakcję z faktu, że kieruje się jakimś wydumanym "dobrem ogółu", jak to czasem zwykło się uzasadniać.
   A tam mam trudy życia, walkę i życiowy niepokój... I dobrze mi z tym.

  Aha, i jeszcze jedno. Hitler w 1938.r dla świętego spokoju dostał Czechosłowację. Wszyscy wiemy, jak później potoczyła się historia...



 





0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Wędrując przez noc. Design by Insight © 2009