czwartek, 13 listopada 2014

Być jak Abraham...


  Swego czasu pewnie każdy z nas poznawał historię o Abrahamie - pierwszym patriarsze i ojcu całego ludu Izraela. Ja miałem tą przyjemność wieki temu i muszę przyznać moja znajomość tego fragmentu Pisma Świętego była dość ograniczona aż do przedwczoraj, kiedy to późnym wieczorem sięgnąłem po Biblię i w ciszy postanowiłem przeczytać i przemyśleć ten, wydawałoby się znany i przeanalizowany na wszystkie możliwe sposoby, fragment.
  Już na wstępie uderzyły mnie pokora i spokój Abrahama. Choć nie odnajdujemy tego bezpośrednio w tekście, to niemalże natychmiast nasunął mi się obraz człowieka żyjącego w zgodzie nie tylko z ludźmi, ze swoimi sługami i żoną, ale przede wszystkim z Bogiem. On nie miotał się po dalekich krajach w poszukiwaniu szczęścia, lecz wiódł żywot spokojny w swoim Ur chaldejskim. 
  Pierwszym  momentem zwrotnym w jego życiu był moment powołania. Z woli Pana Abraham porzuca swoje miasto i wędruje. Wędruje nie mając pewności, a jedynym uzasadnieniem dla jego wędrówki jest Głos Pana. Łatwo tu możemy odnaleźć analogię do naszego życia: Abraham porzucił całe swoje wcześniejsze życie, gdy Bóg obiecał mu, że zostanie ojcem wielkiego narodu, a jego potomstwo będzie liczniejsze od gwiazd. My też otrzymaliśmy obietnicę. Obietnicę zbawienia. Tylko od nas zależy to, czy zaufamy Panu i pójdziemy za Jego głosem.
  Druga rzecz, która aż rzuca się w oczy - zaufanie. Czułem się naprawdę podbudowany wczytując się w opis zaufania, jakim Abraham darzył Boga. Myślę, że szczególnie ludzie, którzy czują się pokrzywdzeni przez los lub przeżywają jakieś wątpliwości powinni czerpać inspirację z patriarchy. Ostatecznie przecież jego życie nie było usłane różami. Z pewnością z powodu braku potomka, co w ówczesnych czasach było jednoznaczne z hańbą i powszechnym wyszydzeniem. A mimo wszystko trwał przy Bogu, nie tylko nie skarżąc się na swój los, ale także dziękując za całe otrzymane dobro!
  Mam tą scenę przed oczami: stary mężczyzna z długą brodą siedzi na wzgórzu i spogląda w dal. Powoli zapada zmrok. Na niebie jasno świecą gwiazdy; nie tylko wskazują mu one kierunek podróży, ale także przypominają o obietnicy złożonej prze Boga. A on wierny trwa; nie zważając na podmuchy wichru, na rozterki i na wątpliwości.
  W końcu jednak docieramy do momentu, w którym musimy sobie zadać to najważniejsze pytanie. Kim tak naprawdę jest Abraham? Człowiekiem z wizją? Ślepym narzędziem w ręku Boga? Człowiekiem rozdartym między dwoma nieodwołalnymi nakazami? A może jest po prostu szaleńcem? 
Odpowiedź na to pytanie kryje się na szczycie góry Moria. Tam to właśnie ojciec wszystkich izraelitów udał się, aby złożyć ofiarę ze swojego syna Izaaka.
  Moim skromnym zdaniem, to nie lęk przed karą ze strony współczesnych spędzał sen z powiek Abrahamowi. Podejrzewam, że znacznie bardziej przejmował się on faktem, że w ofierze złożony ma być jego własny syn. Z perspektywy postronnej osoby nie było to już zwykłe morderstwo, ale synobójstwo. Poza tym pewnie pod czaszką kłębiło mu się pytanie, czy Bóg potężny i wszechmogący, naprawdę pragnie ofiary z krwi Izaaka. Czy to w ogóle możliwe, żeby Ten, który obiecał mu tak wiele, pragnął czegoś tak niskiego i niewyszukanego jak ludzka krew?
  To, co zrobił Abraham, jest naprawdę niesamowite. On w jednej chwili porzucił wszystkie zasady moralne i reguły jakimi posługiwał się w życiu. Wyłączył rozum, wyłączył sumienie i raz jeszcze poszedł za głosem Pana. Wyobraźmy sobie sytuację, w której zabłądziliśmy w lesie, a nieznajomy wskazuje nam drogę z pozoru najtrudniejszą i najniebezpieczniejszą i twierdzi, że jest ona właściwa. Poszlibyśmy nią? Zaryzykowalibyśmy? Wyrzucilibyśmy mapę, GPS-a, wyłączyli nawigację i wędrowali zdając się tylko na głos Nieznajomego? 
  Abraham to zrobił. A w jego przypadku nie chodziło o wędrówkę przez las. Chodziło o zamordowanie własnego syna.
  
 Dlaczego powinniśmy być tacy jak Abraham? Ponieważ dał nam on przykład właściwego zachowania, które stosować możemy nie tylko w sytuacjach ekstremalnych, ale także na co dzień. W mojej osobistej ocenie próba jakiej został poddany stanowi najgorszą z możliwych prób. Jednakże nie należy zapominać o zakończeniu opowieści o Abrahamie: Bóg ostatecznie powstrzymał Abrahama i poinformował go o pomyślnym przejściu próby wierności. Bóg nie pragnął krwi; chciał jedynie sprawdzić, czy Abraham jest gotów zrobić wszystko i czy jego wiara nie jest tylko na pokaz. Abraham jednoznacznie rozwiał wszelakie wątpliwości.
  Przyznam, że z jednej strony nie sposób nie podziwiać Abrahama; jego wiara była tak silna, że Bóg nie bał się poddać go próbie. Ale z drugiej jednak trochę on mnie przeraża. 
  Jako chrześcijanie powinniśmy uczyć się od Abrahama, jak powinniśmy ufać Bogu. Kategorycznie i bezwarunkowo.
  Wtedy nawet najgorsza próba, na naszej własnej górze Morii, skończy się dla nas pomyślnie. 
 * * *
 Mój profil na Facebooku

Inne teksty, które mogą Ci przypaść do gustu:

Reportaż z OM-u w Popowie
Oaza, której źródło nigdy nie wysycha
Co mi dała wiara?
Nieprzekonany Hiob
 

0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Wędrując przez noc. Design by Insight © 2009