Filozofom-pisarzom teoretycznie powinno być po drodze ze Sztuką, niezależnie jak rozumianą, czyż nie, Drogi Czytelniku? No bo jak to, taki mądry, inteligentny, wszechstronnie utalentowany i wrażliwy człowiek (to ironia, nie samozachwyt) miałby nie znać się na tak ważnej dziedzinie naszej rzeczywistości, wnoszącej tak wiele kolorytu do naszego smutnego i ponurego życia? Aż wstyd się przyznać, Drogi Czytelniku, ale właśnie tak to wygląda. Nie znam się na Sztuce. Nie potrafię wygłaszać przekonującym tonem mądrych zdań o tym, że "coś jest bezpretensjonalne" (nawiasem mówiąc, co to w ogóle znaczy?) lub "przełamujące konwencję". Nie rozumiem tego wszystkiego, co kryje się pod enigmatycznym określeniem "Sztuki Nowoczesnej" - tych wszystkich instalacji, performensów i całej reszty.
Najgorsze, że niewiele mam na swoje usprawiedliwienie; sam zwykłem określać swoje nikły talenty mianem "artystycznego upośledzenia". Moich malowideł nie ośmieliłbym się pokazać, nawet jeżeli miałyby one towarzyszyć wystawie prac sześciolatków; moje poczucie rytmu i muzykalność też nie prezentują się najlepiej, doskonale opisuje je prosta sentencja: "więcej chęci niźli możliwości", a o zdolnościach wokalnych mogę powiedzieć tyle, że według lekko zmodyfikowanych augustynowskich standardów modlę się aż potrójnie*.
Czyli generalnie na pozór nie mam powodów, żeby składać hołd jakimkolwiek artystom, prawda? No nie do końca.
Bo ze sztuką jest tak jak z miłością, kobietami i filozofią - pojmowanie ich tylko za pomocą rozumu zabija cały ich urok. Nie muszę znać budowy układu nerwowego, żeby kochać; nie muszę rozumieć kobiecej logiki i znać wszystkich rodzajów kosmetyków, jakimi one się posługują, żeby je uwielbiać; nie muszę wnikać w istotę metafizycznych rozważań, żeby móc delektować się filozoficznym dystansem do rzeczywistości.
No i nie muszę wiedzieć, co kryje się za kulisami dzieła sztuki, by owo dzieło wzbudzało we mnie uczucie; zachwytu, melancholii, podziwu, radości - to już sprawa drugorzędna.
Zatem jeżeli mam komuś składać hołd, to wcale nie Rembrandtowi, Rubensowi, Velazquezowi czy Matejce (którym oczywiście w żaden sposób nie można odmówić kunsztu), ale wszystkim tym, którzy swoją Sztuką wzruszyli mnie do głębi, sprawili, że na moment mogłem zanurzyć się w innej rzeczywistości, spojrzeć na świat inaczej, zatrzymać się i pomyśleć. Pomarzyć. Zasmucić się. Rozradować się. Uśmiechnąć. Także wspomnieć.
Ktoś powie, że to naiwne i banalne, że nie ma w tym żadnej głębi. No i dobrze. Ja nie potrzebuję wydumanej głębi - mi wystarczy proste piękno. Proste piękno, o którym wiem, że u jego korzeni także znajduje się uczucie; które z całą pewnością jest szczere.
Piękno barwnego obrazu, rysunku, szkicu. Piękno ulotnej melodii zagranej na skrzypcach, flecie, gitarze. Piękno delikatnego kobiecego głosu, śpiewającego, a jakże! o miłości. Piękno teatralnej sceny, oddanej z niezwykłym zaangażowaniem i pasją.
Piękno ludzkiej wyobraźni.
To mi wystarczy. Za to wszystko dziękuję i w podziękowaniu za to wszystko składam hołd; ja, filozof-pisarz, artysta-rzemieślnik rzeźbiący w słowach, chylę czoła przed tymi wszystkimi, którzy tworzą Prawdziwą Sztukę i przyznaję, że naprawdę daleko mi do was.
Co nie zmienia faktu, że nieopisaną przyjemność sprawia mi podziwianie efektów waszej pracy.
* - "Kto śpiewa, modli się podwójnie" - tak brzmi oryginalny cytat. W zmodyfikowanej wersji pojawia się jeszcze jego przedłużenie: "kto fałszuje - potrójnie, a kto musi fałszowania słuchać - poczwórnie".
0 komentarze:
Prześlij komentarz