poniedziałek, 12 października 2015

Nie-moje pokolenie


"Jestem człowiekiem, który mógłby być potrzebny w razie kryzysu, królikiem doświadczalnym na potrzeby istnienia". - Soren Kierkegaard

 "Biada tym, którzy się uważają za mądrych
i są sprytnymi we własnym mniemaniu!
  Biada tym, którzy są bohaterami w piciu wina
i dzielni w mieszaniu sycery.
  Tym, którzy za podarek uniewinniają winnego,
a sprawiedliwego odsądzają od prawa.
  Przeto jak słomę pożera język ognisty,
a siano znika w płomieniu,
tak korzeń ich będzie zgnilizną,
a kiełek ich jak pył porwany się wzniesie,
bo odrzucili Prawo Pana Zastępów
i wzgardzili tym, co mówił Święty Izraela". - Księga Izajasza 5, 21-24

 To nie będzie długi tekst, a przynajmniej w założeniu nie powinien taki być. Tym razem nie mam zamiaru opisywać żadnego fenomenu, żadnego zjawiska, nie będę odsłaniał przed Wami, Drodzy Czytelnicy, sekretów naszego przewrotnego i zabawnego świata. W najmniejszym stopniu nie czuję się na siłach, aby to uczynić; moje ostatnie obserwacje świata zewnętrznego nie należą do najoryginalniejszych, moje doświadczenia wewnętrzne są na ten moment zbyt rozmyte i zbyt niejednoznaczne, żeby przekuć je w stabilną myśl. I właśnie dlatego dzisiejszy tekst poświęcę jednemu zasadniczemu wnioskowi, do którego doszedłem dawno temu i do którego już zdążyłem się przyzwyczaić.

 Brzmi on następująco: nie należę do pokolenia, w którym się urodziłem; co więcej, nie należę również do żadnego pokolenia; ani do tego, które było przede mną, ani tego, które przyjdzie po mnie.

 Wniosek ten na pierwszy rzut może wydać się mocno przygnębiający. Jak w takim razie porozumiewam się z innymi ludźmi? Jak jestem w stanie spędzać w ich towarzystwie tak mnóstwo czasu? Jak jestem w stanie ich słuchać, do nich przemawiać, z nimi dyskutować? Czy jestem w stanie zrozumieć ich sposób myślenia? Ich uczucia? Ich doświadczenia? Czy to w ogóle możliwe? Czy może każdego dnia wkładam maskę i bawię się w aktora, przytakując, wysłuchując, rozmawiając i przebywając z ludźmi, a powróciwszy do domu zrzucam ją i wyładowuję swoją frustrację i żale?

 Na szczęście tak nie jest. W przeciwieństwie do wielu niezrozumianych geniuszy (za którego bynajmniej wcale się nie uważam), niezliczonych artystów wyprzedzających swoją epokę (do których tym bardziej nie należę) i innych osobników, którzy z własnej woli ustawili się na marginesie społecznym, nie wypowiedziałem wojny mojej epoce i mojemu pokoleniu. To znaczy kiedyś tak uczyniłem i wytrwałem w takim nastawieniu niecałe pół roku. Teraz, pomimo całego niezrozumienia i żalu, nagromadzających się we mnie szczególnie jesienią, całej tej melancholii dominującej w mojej naturze, ironii, z jaką podchodzę do życia, czasem przesadnej powagi i idealizmu, mojej nieustępliwości w sprawach najważniejszych, przesadnej wrażliwości i niepokoju wypełniającego moją duszę, próbuję się odnaleźć w tym świecie.

 Po pierwsze dlatego, że nie mam wyjścia.
 Po drugie dlatego, że nawet gdybym dysponował wehikułem czasu, w żadnej innej epoce nie odnalazłbym tego, czego poszukuję.
 A po trzecie, i najważniejsze: zdążyłem zapuścić korzenie w tym świecie . Do całego mnóstwa rzeczy i osób się przywiązałem; niektóre pokochałem, bez niektórych nie wyobrażam sobie życia, niektóre tworzą podstawę mojego światopoglądu.

 I chociaż bardzo często zdarza mi się spoglądać na ten świat i na to pokolenie ze smutkiem i rozpaczą, to pomimo wszystkich jego wad i ułomności staram się je kochać. Jest to miłość trudna, pełna wzajemnych oskarżeń, kłótni i sporów; miłość, która w równej mierze składa się z czułych słów i komplementów, co przekleństw i kpin.

 Lecz mimo wszystko staram się je kochać.

 W innym wypadku moje życie stałoby się niekończącą się litanią narzekań, błędnym kołem zadręczania się i z góry przegraną wojną o naprawę świata.


0 komentarze:

Prześlij komentarz

 

Wędrując przez noc. Design by Insight © 2009