Nie
ma co ukrywać, że nasz ojczysty język, chociaż piękny i bogaty,
nie zawsze jest w stanie wyrazić nasze emocje,
uczucia, wrażenia i myśli za pomocą słów. Tak jak każda dziedzina nauki posiada
swój żargon, bez znajomości którego nasze próby zrozumienia jej
treści mijają się z celem (banalny przykład: matematyka; gdybyśmy
nie znali pojęć trójkąta, punktu, sześcianu czy funkcji, nasze
próby pojęcia zależności panujących między nimi z góry byłyby
skazane na niepowodzenie), tak samo i w chrześcijaństwie istnieje
pewna grupa terminów, które stawiają w zupełnie innym świetle
podstawowe wartości moralne: miłość, wolność, sprawiedliwość
etc. Właśnie jednym z takich pojęć jest agape.
Pojęcie
agape pochodzi z antycznej greki i znaczy tyle co miłość. I
gdyby, tak jak w języku polskim, jedno słowo określałoby miłość
bez względu na jej rodzaj, ten tekst nie miałby większego sensu.
Jednakże starożytni grecy wyróżniali różne odmiany tego uczucia
i tak obok agape funkcjonowały m.in. philia, eros czy
storge. Myślę że nie bez powodu posługiwano się czterema
różnymi słowami na opisanie tego największego z uczuć;
ostatecznie każdemu z nas często towarzyszy wrażenie zagubienia w
gąszczu własnych uczuć i niemożność jasnego wyrażenia własnych
pragnień.
Przejdźmy
jednak do samej treści agape. Pod
tym pojęciem kryje się bezinteresowna, niezważająca na
przeciwności losu, nieżądająca zadośćuczynienia i zapłaty,
całkowicie wolna od pożądania i cielesności, pełna poświęcenia
i gotowości do cierpienia, braterska lub siostrzana, miłość. Z
różnych świadectw, jakie możemy odnaleźć (także w Biblii)
wynika, że taka relacja panowała we wspólnotach pierwszych
chrześcijan. Nierzadko zdarzało się, że bogacze wyprzedawali swój
majątek, aby tylko wspomóc swoich biedniejszych współbraci;
czynili to bez żadnej zawiści, z przepełniającą ich serca
niewysłowioną radością, jaka może płynąć tylko z
bezinteresownego czynienia dobra.
Z
punktu widzenia dzisiejszego człowieka, taka agape to nie tylko
przeżytek, ale także straszliwe niebezpieczeństwo. Przecież jak
można uważać cudze życie za ważniejsze od własnego? Jak można
cudze dobro przedkładać ponad własną przyjemność i
bezpieczeństwo? Czy to w ogóle możliwe, żeby wyjść ze swojej,
ogrodzonej ze wszystkich stron i w stu procentach niezagrożonej,
strefy komfortu?
Są
dwa wyjścia. Możemy zagrzebać się w tych wszystkich
zdeformowanych formach miłości, jakie oferuje nam dzisiejszy świat;
zatracić się w egoistycznej trosce o własną przyjemność,
patrzeć na drugiego człowieka wyłącznie jako środek do
osiągnięcia zamierzonego celu, wyrugować z naszej definicji
miłości wszystko co piękne i sprowadzić ją do pożądliwości i
cielesności oraz poddać się wszechogarniającej nasz świat
gorączce i ślepemu pędowi za zmysłowością.
Albo
wybrać agape.
Wszyscy
pragniemy być kochani i oczekujemy z niecierpliwością na to, aż
zjawi się ktoś, kto nas pokocha. Obierając za ideał miłość
agape, nie możemy
czekać z założonymi rękami; musimy wyjść do ludzi i uświadamiać
im ze wszystkich sił, że są kochani.
Oni
tego pragną, tak jak usychającą roślina pragnie wody.
Przeglądając
kiedyś stary przedwojenny śpiewnik należący do mojej babci,
znalazłem piosenkę zatytułowaną „Szaleńcy miłości”. Myślę,
że jej tytuł świetnie obrazuje główną ideę tego tekstu.
Trzeba się odważyć,
by zostać szaleńcem.
Trzeba się odważyć,
żeby kochać naprawdę.
„Nikt
nie ma większej miłości od tej, gdy ktoś życie swoje oddaje za
przyjaciół swoich”.
-
J 15, 13