Zawsze mnie zastanawiało czym lub kim jest owo mityczne społeczeństwo, na które tak często wszyscy się powołują. "W oczach społeczeństwa", "według opinii publicznej", "społeczeństwo domaga się reform" i inne tego typu formułki, chociaż zrozumiałe dla mnie pod względem językowym po przyswojeniu sobie jego klasycznej definicji, po pewnym zaczęły budzić we mnie wątpliwości. Kim jest owo społeczeństwo? Czyżby ogółem wszystkich ludzi? A może jednak starannie wyselekcjonowaną próbką reprezentującą interesy ogółu? Polska rzeczywistość wyleczyła mnie z naiwnego patrzenia na sprawy polityczno-społeczne i dość szybko w oczy rzucił mi się fakt, że pojęciem społeczeństwa najczęściej posługują się ludzie, którym zależy na usprawiedliwieniu własnego postępowania i uzasadnieniu mocno kontrowersyjnych, a czasami wręcz szkodliwych, decyzji: "Musimy podnieść podatki, aby zwiększyć komfort życia społeczeństwa", "nie możemy sobie pozwolić, żeby w naszym społeczeństwie dochodziło do podobnych zjawisk", "taka decyzja jest podyktowana interesem społecznym"...
Co się stanie, gdy z pojęcia społeczeństwa usuniemy całe niepotrzebne wodolejstwo i naukową terminologię? Zostaną ludzie. Ludzie tak zróżnicowani i tak podzieleni, że tak naprawdę jedynym czynnikiem ich łączącym stanie się ich człowieczeństwo. Ludzie, którzy, targani silnymi emocjami i uczuciami, nie są w stanie stworzyć jednego współpracującego organizmu. Nie ma co robić sobie fałszywych złudzeń; ludzie nie jednoczą się w obliczu budowy lepszego jutra. Ludzie jednoczą się w obliczu zagrożenia, a jeszcze łatwiej jest ich sobie podporządkować przymusem. Dlatego właśnie ustrój reklamowany jako najlepszy z możliwych - nasza ukochana demokracja - także zawiera w sobie środki przymusu. Nie tak spektakularne i nie tak ostre jak XX-wieczne systemy totalitarne, ale ukryte na tyle sprawnie, żeby zwykły obywatel mógł spędzać kolejne godziny przed telewizorem w poczuciu błogiego spokoju. A ten, kto zapragnąłby wyjść poza jasno wskazaną granicę wolności (jak to, to wolność może mieć w naszych czasach granice?) ma przechlapane, bo w naszych czasach państwo jest w stanie tolerować pospolity rozbój, mafie i przestępczość, ale nie ścierpi sytuacji, w której obywatele zaczynają walczyć o swoje prawa i upominać się o swoją wolność, a na dodatek wytykać palcem ludziom władzy ich kłamstwa.
A co z tymi więziami, o których wspomina definicja? Chyba przeceniamy ich wagę, bo każdą z nich można przypisać do jednej. Tak, wspólna kultura, religia, warunki życia i inne tego typu czynniki to nic innego jak tradycja. Bądźmy szczerzy, Polacy nie walczyli przez stulecia o lepsze warunki życia czy o możliwość malowania w danym stylu, ale o prawo do własnej tradycji. Być może z tej przyczyny wszystkie próby zniszczenia narodu polskiego (Narodu! Nie żadnego społeczeństwa!) spełzły na niczym. Bo można w krótkim czasie zniszczyć muzea, kościoły, szkoły i uniwersytety, ale proces niszczenia tradycji jest trudny i długotrwały. Należy przy tym pamiętać, że im silniejsze próby wykorzenienia tradycji, tym większy opór i większa nienawiść ze strony jej obrońców.
Dlatego właśnie moim zdaniem pojęcie społeczeństwa jest zdecydowanie zbyt szeroko rozumiane i używane w niewłaściwym kontekście. Słowo "społeczeństwo" powinno zostać na zawsze przyporządkowane do języka nauki i sięgać po nie powinniśmy tylko przy okazji analizy procesów historyczno-ekonomicznych. Precz z usprawiedliwianiem jakichkolwiek decyzji politycznych wyimaginowanym "interesem społecznym"! Niech społeczeństwo przemieni się w termin naukowy zarezerwowany dla historyków, a ludzie niech na nowo staną się ludźmi!
Prawdę powiedziawszy, "naród domaga się zmian" brzmi równie fałszywie w ustach jakiegokolwiek polityka jak i "społeczeństwo domaga się zmian", ale przynajmniej w takim przypadku unikamy zamydlenia oczu szerokim i nie do końca jasnym terminem.
Nie społeczeństwo, ale Naród i nie więzi, ale Tradycja!
0 komentarze:
Prześlij komentarz