Miłość. Cóż to jest? Tajemnicza siła pokonująca wszystkie przeciwności? Wydobywająca przegranych z otchłani i wspierająca płaczących? Może przedziwny lek - jedyny dostępny w świecie - składający do kupy złamane serca? Kiedyś, kiedy byłem jeszcze głupcem, bałem się tego, co z ludźmi robi miłość. Poważni ludzie nauki tracący głowę dla szczebioczących trzpiotek, szanowne i dystyngowane panie zakochujące się do szaleństwa w ledwie poznanych młodzieńcach... Teraz mnie to bawi. Bo nie ma znaczenia, ile już napisano wierszy i piosenek opisujących miłość. Ile to pięknych i wzniosłych słów wypowiedziano. Ile razy Romeo wyznawał miłość Julii, a Izolda Tristanowi (i vice versa). Ile smutnych ballad wyśpiewał zachrypiały trubadur. Ile napisano romansów. To wszystko w sumie się nie liczy. Bo miłość jest zawsze o krok przed słowami, które chciałyby ją zdefiniować.
Miałem kiedyś sen. Piękny sen. Jeden z tych, których trzymasz się ostatkami świadomości po wybudzeniu. Nie pamiętam jego okoliczności. Zresztą, to nieważne. Ważne jest to, że przez króciutką chwilę miałem możliwość uchwycenia natury miłości. Miała twarz dziewczyny, z którą biegłem przez zieloną polanę. Gnaliśmy razem z wichrem, wokół nas była z jednej strony pewna dzikość, niemożność powstrzymania tego, co w nas narasta, a zarazem cudowna harmonia. Niebiańska melodia grana na oktawę, przez najlepszego Dyrygenta na świecie. Do dziś mam przed sobą tą scenę. Gdy ją wspominam, z jednej strony nie mogę się powstrzymać od uśmiechu - bo rzeczywiście był to piękny sen, chyba najpiękniejszy spośród tych, które do tej pory śniłem. Ale gdzieś we mnie odzywa się On - nieodłączny towarzysz moich życiowych wędrówek - Głos rozsądku i przemawia do mnie: "Czy naprawdę oczekujesz miłości naiwnej?". Głos rozsądku nie musi krzyczeć. Wystarcza mu szept. Potem słowa spływają w głąb ciebie i albo cię topią, albo użyźniają.
Oczywiście nie chciałem miłości naiwnej, miłości sielankowej. I nie dlatego, że w jakiś sposób mnie drażni czy złości. Czasem wystarczy jedno spojrzenie na swoje życie. Czy ktoś, kto wędruje przez noc, kto przeżywa nieustanne wewnętrzne drżenia, kto patrzy na świat z melancholią, kto nie zatrzymuje się na dłużej w jednym miejscu, kogo uwaga nie spoczywa wyłącznie na jednym zagadnieniu, wreszcie, ktoś kto się miota, czy ktoś taki może w ogóle być w miłości naiwnej szczęśliwy? Ja jestem pewien, że nie. Jestem przekonany, że nigdy do końca nie uwolnię się od tego kim jestem, nie porzucę swojej natury i nie pozostawię swojego "środowiska naturalnego". Nie przemienię się w kogoś innego. Czy dla jednego chwilowego poczucia bezpieczeństwa warto pozbywać się siebie?

Nie wiem czy taka postawa jest dobra i właściwa. Nie wiem, czy przyniesie coś poza rozczarowaniem i cierpieniem. Ale gorąco wierzę, że jest prawdziwa.
I że warto być cierpliwym.
* * *
Mój profil na Facebooku
Inne teksty, które mogą Ci przypaść do gustu:
Kim chcę dla Niej być?
Fascynacja
O przedziwnym uczuciu
Rycerze, smoki, bitwy i księżniczki uwięzione w wieżach...
* * *
Mój profil na Facebooku
Inne teksty, które mogą Ci przypaść do gustu:
Kim chcę dla Niej być?
Fascynacja
O przedziwnym uczuciu
Rycerze, smoki, bitwy i księżniczki uwięzione w wieżach...
0 komentarze:
Prześlij komentarz